[ Pobierz całość w formacie PDF ]
uzbierał w podróży i ten dziwnego kształtu z wąwozu w Or, i pozostałe,
które zdobył weześniej. Tuląc je mocno do siebie, Argustal skięrował się
przez miasto ku swej przestrzennej konstrukcji. To, co od tak dawna było
głównym przedmiotem jego troski, dziś wreszcie miało osiągnąć kształt
ostateczny; ponieważ jednak nie potrafił nawet powiedzieć, dlaczego to
zadanie
tak go zaprząta, jego serce biło wolno i obojętnie. Coś wdarło się. w jego
duszę i zniweczyło radość.
Pośród alei niby-układanki spoczywał stary nędzarz; wsparłszy kudłatą
głowę na bryle szarego wapienia, Argustal był jednak w zbyt podłym
nastroju,
aby go przepędzić:
- Kiedy twój układ kamieni ułoży słowa, słowa z kamieni zabrzmią -
zawołał stwór.
- Porachuję ci kości, dziadygo! - warknął Argustal, w duszy jednak
zadumał się nad tym, co ten nikczemnik powiedział, a i nad tym, co
rzekł poprzedniego dnia o tym mówieniu donikąd; Argustal bowiem nikomu,
nawet Pamitar, nie opowiadał o przeznaczeniu swej konstrukcji. Bo też
i w istocie jemu samemu stało się ono jasne dopiero dwie podróże temu -
a może trzy albo cztery? Schemat rozpoczął się po prostu jako schemat
(czyż nie tak?), a dopiero znacznie pózniej obsesja przerodziła się w cel.
Trzeba było czasu, aby prawidłowo umieścić nowe kamienie. Gdziekolwiek
Argustal ruszył się w obrębie swego wielkiego układu, tam dziad wlókł się
za nim, to na dwóch, to znów na ezterech nogach. Inne typki z miasta
ściągnęły
również, aby się pogapić, żaden z nich jednak nie odważył się przekroczyć
granic struktury, pozostawali więc odlegli, jak zdzbła porastające krawędzie
świadomości Argustala.
Jedne z kamieni musiały się stykać, inne zaś powinny właśnie leżeć
oddzielnie.
Szedł, schylał się i ruszał znowu, podporządkowując się wielkiemu
Strona 52
Brian W. Aldiss - Krążenie Krwi
schematowi, który, jak to już wiedział, krył w sobie uniwersalne prawo.
Praca
wprawiła go w estetyczny trans podobny temu, jakiego doświadczył prze-
mierzając labiryntową drogę do Or, lecz o jeszcze większym riatężeniu.
Czar prysł dopiero wtedy, gdy stary nędzarz, stojąc o parę kroków od
niego, odezwał się głosem równym i niepodobnym do swego zwykłego mo-
notonnego zaśpiewu.
- Pamiętain cię, jak kładłeś tu najpierwszy z tych kamieni, gdy byłeś
dżieckiem.
Argustal wyprostował się.
Poczuł zimny dreszcz, choć zgorzkniałe słońce świeciło jasno. Głos uwiązł
mu w gardle, a gdy starał się przemóc, wzrok jego napatkał oczy żebraka,
ropiejące pod czarnym czołem.
- A ty wiesz, że kiedyś byłem taką zjawą, dzieckiem? - zapytał.
- Wszyscy jesteśmy zjawami; wszyscy byliśmy dzieckami. Ponieważ
w naszych ciałach płyną soki, kiedyś byliśmy młodzi.
- Dziadu... ty mówisz o jakimś innym świecie, nie naszym.
- Zwięta prawda, święta prawda; tylko że tamten świat był kiedyś naszym
światem.
- Och nie, tylko nie to.
- Pog'adaj o tym ze swoją machiną. Jej język jest z kamienia i nie może
kłamać, jak mój.
jłrgustal podniósł kamień i cisnął go.
- Tyle zrobię! Precz ode mnie, i to już!
Kamień trafił starucha w żebra, aż ten jęknął boleśnie i zatoczył się
do tyłu, potknął się, poderwał się znowu i rzucił się do ucieczki. Kończyny
zawirowaÅ‚y wokół niego, odbierajÄ…c mu wszelkie podobieÅ„stwo do rodzaju·
ludzkiego. Przepchnął się przez szereg gapiów i przepadł.
Argustal przykucnął na chwilę tam, gdzie stał; starając się na oślep
połapać w sprawach; które wymykały mu się, gdy tylko przybierały wyraz-
niejsze kształty, a zyskiwały na wadze, gdy odsuwał je od siebie. Burza,
jaka się przez niego przewaliła, pozostawiła ślady zniszczeń, podobne
skazom
na tarczy słońca. Nawet gdy uznał, że nie pozostało mu nic innego, jak
dokończyć niby-układanki, wciąż był wstrząśnięty tym, czego się dowiedział.
Choć nie rozumiał dlaczęgo, pojmował, że ta nowa wiedza doprowadzi do
zniszczenia starego świata.
Wszystko znaidowało się teraz na swoim miejscu, poza dziwnie
ukształtowanym
kamieniem z Or, który Argustal dzwigał pewnie na ramieniu, wtulony
pomiędzy ucho i dłoń. Po raz pierwszy zdał sobie sprawę, jak wielkiego
dokonał dzieła, była to jednak czysto zawodowa retleksja bez odrobiny sen-
Strona 53
Brian W. Aldiss - Krążenie Krwi
tymentu. Argustal był teraz nie więcej jdk paciorkiem, toczącym się przez
ogromny labirynt wokół niego.
Każdy z kamieni zawierał w sobie swój zapis czasowy oraz współrzędne
przestrzenne. Każdy z osobna reprezentował inne siły, odmienne epoki,
rozmaite temperatury, składniki chemiczne, czynniki ksztaitujące i
parametry
tizyczne, wszystkie razem zaś tworzyły anagram Ziemi, wyrażający jej zło-
żoność i jedność zarazem. Ostatni kamień nie był niczym więcej, jak punktem
ogniskującym dynamikę całej struktury; gdy Argustal powoli kroczył
poprzez
wibrujące aleje, natężenie wzrosło do szczytu.
Argustal uchwycił to słuchem i zatrzymał się, po czym poczłapał parę
kroków to w tę, to w tamtą stronę. W ten sposób przekonał się, że
istniał nie jeden, ale miliardy punktów ogniskowych, zależnych od położe-
nia i ukierunkowania kamienia kluczowego.
Bardzo cicho wyszeptał:
- Oby me obawy dały się potwierdzić... - i wtem wszędzie wokół zbudził
[ Pobierz całość w formacie PDF ]