[ Pobierz całość w formacie PDF ]
nie pamięta, gdy był małym berbeciem. Nie odnajdzie pani kobiety, która pocałowałaby go po raz
pierwszy na prywatce. Wyparował, pani Bryce, nigdy go nie było.
Zamordował go pan stwierdziła. Była w szoku, drżała.
Ależ skądże! Nie można zamordować kogoś, kto nigdy nie istniał.
To znaczy... Boże święty, naprawdę nie wiem, co pan zrobił! Co pan zrobił?
Wymazałem go, to chyba najwłaściwsze słowo. Nie całkowicie, jeśli pani za mną nadąża.
Nikt nie jest władny stworzyć ani zniszczyć całkowicie materii. Ale z pewnością tutaj go nie ma, na
tym rzecz polega, i nigdy nie było. Nigdy.
Z powodu dwóch krzeseł? Dwóch głupich krzeseł?
Przecież powiedziała pani, że serdecznie ich pragnie. Spojrzał na nią ze zdziwieniem.
Wręcz wyglądał na zmartwionego. Jakie to ma dla pani znaczenie, czy on kiedykolwiek istniał czy
nie? Bo dla niego żadnego. Ani dla jego rodziny: nigdy go nie widzieli. Każdego dnia zabija się ludzi.
Zostają zastrzeleni, utopieni, powaleni na przejściu dla pieszych, bo akurat zamiast się rozglądać,
myśleli o tym, co zjeść przy popołudniowej herbacie. Czy kiedykolwiek pani się tym martwiła? Nie,
więc dlaczego martwi się pani Ianem Caldecottem? Ma pani krzesła i wszystko gra.
Nie ogarniam tego. Musiała usiąść. Wymazał pan całe jego życie tylko dlatego, że
chciał pan, abym miała te krzesła?
No nie, pani Bryce. Chciała pani, nie ja. Jestem tylko pozyskiwaczem, nie kolekcjonerem.
Taka była cena, to prawda. I tylko w taki sposób dało się to zrobić.
W jaki? Jak może pan przekreślić całkowicie czyjąś egzystencję?
Seath Rider ogarnął szerokim gestem okryte szarymi burzowymi chmurami góry i błyszczące w
słońcu wody Kenmare.
Skoro żąda pani, bym to prosto wyjaśnił, pani Bryce, są światy widzialne i niewidzialne, a
tutaj, w Irlandii, bramy między nimi pozostają otwarte dla tych, którzy wiedzą, jak je przekroczyć.
Zgadza się, to ja obserwowałem panią na lotnisku, ja siedziałem w Russet Bull" i ja stałem patrząc w
hotelowe okno.
Zamierzam je zwrócić oświadczyła Sarah.
Komu? Przecież nie Ianowi Caldecottowi, bo nie ma takowego. Nie jego rodzinie, bo nie
mają o kimś takim pojęcia. Są pani, pani Bryce. Wylicytowane, zapłacone... Pani.
A co pan będzie z tego miał? zapytała.
Dostanę prowizję, pani Bryce uśmiechnął się szczerze i bezpretensjonalnie. Proszę się
o to nie martwić.
Niespodziewanie pocałował ją w policzek. Nie zaznała dotąd takiego pocałunku: delikatny a
zarazem stanowczy i niesamowicie lubieżny, wyraznie odkrywający przed nią, czego chce Seath
Rider. A jednocześnie niesłychanie erotyczny.
Wyszedł z pokoju, zamykając za sobą drzwi, ona zaś stała wyprostowana, z rozszerzonymi
oczami, lewą ręką obejmując łokieć prawej, zwisającej bezwładnie wzdłuż ciała, zesztywniała jak
kobieta, która dopiero co była świadkiem poważnego wypadku drogowego.
W nocy śniła o ojcu. Siedziała mu na kolanach, a on czytał na głos. Czuła zapach tytoniu, wody
kolońskiej, starej tweedowej marynarki. Przez okna biblioteki widać było niebo; miało jasnofioletowy
kolor, przesuwające się po nim chmury wyglądały jak wycięte z kartonu. Sarah czuła się bezpieczna, a
mimo to rósł w niej powoli dokuczliwy strach, że gdy ojciec dobrnie do końca historii, wydarzy się
coś strasznego, błagała go więc, by nie kończył czytać.
Nigdy przedtem nie słyszała takiego opowiadania. Ludzie-brzytwy nadchodzą z nastaniem
zmroku i szperają po domu, nawołując się i podśpiewując. Wszyscy wiedzą, że to oni, i nikt nie śmie
uchylić drzwi. Mają brzytwy zamiast palców i na plecach. Brzytwy we wnętrzu dłoni. Gdy raz cię
wezmą w swe objęcia, spłyniesz krwią, zanim się zorientujesz. Mają brzytwy pośród zębów i chcą cię
ucałować".
Złapała kłujące tweedowe wyłogi marynarki ze strachu i w poszukiwaniu schronienia.
Wtulona w ciepło kamizelki słyszała uspokajające dudnienie jego głosu. Nie wiedziała, dlaczego
próbował ją aż tak przestraszyć. Ludzie-brzytwy! Widziała, jak pełzną po korytarzach, w plecach mają
osadzone ostrza, i nikt nie śmie ich dotknąć, choćby opróżniali szuflady z kosztowności, choćby
gwałcili córkę na przesiąkniętym krwią łożu. Słyszała, że ktoś krzyczy, czuła, że skacze na łóżku.
Rozbudzona gwałtownie, stwierdziła, że kopie piętami w materac i wydaje dziwaczne gardłowe
okrzyki. Leżąc spocona na plecach, chwytała ciężko powietrze, a potem wzięła dziesięć głębokich
oddechów.
To tylko sen, powiedziała sobie. Sen. Idiotyczny, przerażający sen. Księżyc świecił wysoko na
niebie, jego światło wdzierało się przez zasłony i oświetlało dwa krzesła. Podparła się na łokciu i
zapatrzyła na nie. Było po trzeciej rano, czuła się wyczerpana i wytrącona z równowagi. To nie ona je
kupiła, dobrze to pamiętała. Kupił je ktoś inny. Nazywał się...
Nazywał się...
Nie mogła sobie przypomnieć. Mogła przywołać jego twarz, ale nie nazwisko, Ian Jakiśtam. Ian
Coldwell. Ian Cottesmore. Coś w tym rodzaju. Wspomnienie o nim błąkało jak zapomniana na słońcu
fotografia. Spojrzała znowu na krzesła: Seath Rider to dla niej zrobił: dał to, czego pragnęła.
Wygrzebała się z łóżka i poszła do łazienki spryskać twarz wodą. Zobaczyła się w lustrze i
pomyślała, że wygląda inaczej. Nie starzej, właśnie inaczej. Kiedy się z kimś dzieli życie, patrzy się
na jego twarz zamiast w lustro. Widzi się swój uśmiech w czyimś uśmiechu; widzi się wzbierający w
swoim wnętrzu gniew, zanim jeszcze wybuchnie. Widzi się sarkazm; widzi się miłość. Kiedy się
mieszka samemu, trzeba polegać na lustrze, pokrytym z tyłu srebrną farbą, a żadna tafla, choćby
pokryta od tyłu srebrem, nigdy nie powie prawdy. Ojciec powiedział jej kiedyś: Lustra są dobre do
jednego: przyłożone do ust zmarłego człowieka pozwalają zyskać pewność, że nie żyje naprawdę".
Wtedy też ją strasznie przestraszył...
Nagle przypomniała sobie, jak zobaczyła ojca na wysepce im dłużej na ten temat myślała,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]