[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Byłam kilkanaście metrów od niego, ale nawet z tej odległości dostrze-
głam, że się zmienił. Wciąż miał na sobie znoszoną lotniczą kurtkę, a twarz mu
zbrązowiała od słońca, wyglądał jednak na zmęczonego. Postarzał się, nie tra-
cąc nic ze swego uroku, jakby wyczerpała go bardzo długa podróż.
S
R
- Po co przyszłaś, Liz? - zapytał, ale z tonu głosu jasno wynikało, że nie-
zbyt interesuje go moja odpowiedz.
- Sama nie wiem - odparłam.
Majstrował przy pokrętłach teleskopu, zerkając przez okular na jakiś
obiekt wysoko na niebie.
- Patrzysz na gwiazdę? - zagadnęłam.
- Dla zabicia czasu.
- Tak?
- Niedługo spadnie deszcz meteorów - wyjaśnił bezbarwnym głosem. -
Nie potrzeba teleskopu, żeby je dostrzec.
- Deszcz meteorów? - zapytałam, pamiętając niejasno podobną atrakcję z
obozu letniego dla dziewcząt, na który mnie wysyłano, kiedy miałam osiem lat.
Wyciągnięto nas z namiotów w środku nocy, każąc patrzeć na niebo. Byłam
jednak zbyt zmęczona, żeby docenić oglądane zjawisko, nic więc dziwnego, że
po trzydziestu latach zupełnie tego nie pamiętałam. - Co to takiego?
Odruchowo przybrał belferski wyraz twarzy.
- Raz albo dwa razy do roku Ziemia przecina tory lotu komet, które krążą
wokół Słońca. Napotyka wtedy chmarę meteorów. Wpadając do atmosfery
ziemskiej, meteoryty, czyli części meteorów, rozżarzają się, powodując zjawi-
sko spadającej gwiazdy". Przeważnie można określić, która kometa spowo-
dowała deszcz, ponieważ wszystkie meteory poruszają się w przestrzeni po to-
rach równoległych. Tory rzutują na sferę niebieską, tworząc obszar, z którego
pozornie rozbiegają się drogi meteorów. Punkt ten określa się mianem radian-
tu".
- Podoba mi się to słowo - odezwałam się. - Radiant". Brzmi radośnie.
- Ciała niebieskie - odrzekł sucho - nie są radosne czy smutne ani dobre
lub złe. Po prosu są. - Zawahał się. - Chyba to mi się w nich podoba. - Pochylił
S
R
się do teleskopu, jakby jego przelotne, płytkie zainteresowanie moją osobą już
uleciało.
- Nie możesz znieść mego widoku, tak? - wyszeptałam. Utkwił we mnie
świdrujący wzrok.
- Proszę bardzo, patrzę na ciebie. Sam nie wiem po co. Zadałem sobie ty-
le trudu, błagałem, żebyś chociaż ze mną porozmawiała. Telefonowałem, zo-
stawiając wiadomości na sekretarce, ale ty ani razu nie oddzwoniłaś. Zacho-
wywałaś się, jakby nasz związek nic dla ciebie nie znaczył. - Gdy wyrzucił już
z siebie potok słów, zamilkł na moment, a potem dodał przyciszonym głosem:
- Nie przypuszczałem, że możesz być tak okrutna.
Odczekałam chwilę, po czym powiedziałam:
- Wręcz przeciwnie. To jedyne, czego zawsze byłeś pewien.
- O co ci chodzi? - spytał.
- To twoje słowa - wyjaśniłam. - Czy to nie okrucieństwo zawsze śledzi-
łeś w obserwatorium? Wszystko we wszechświecie porusza się po jednostko-
wych torach, nie troszcząc się o zniszczenie, jakie szerzy na swojej drodze.
Zamarzanie, pożary. Samotność planet. - Wzięłam głęboki oddech. -
Urzekło cię to z powodu tragedii, którą przeżyłeś jako sześciolatek. Rzecz w
tym, że nie można odwrócić tych straszliwych zjawisk, które zachodzą na nie-
bie. - Zbliżyłam się do niego, tak że dostrzegłam żyłkę pulsującą nieregularnie
na jego skroni. - Istnieje jednak różnica pomiędzy tym, co dzieje się tam, na
niebie, i tu, na ziemi. - Przełknęłam ślinę, czując, że ściska mnie w gardle. -
Ludzie mogą postępować wstrętnie - ciągnęłam - popełniają fatalne błędy.
- Owszem - potwierdził.
- Jednak najważniejsze jest to, że próbują je naprawić - przekonywałam, a
on tylko patrzył na mnie z kamienną twarzą. - Proszę cię o wybaczenie - po-
wiedziałam. - Davidzie, proszę.
S
R
- Dlaczego zajęło ci to tyle czasu? - zapytał.
- Wróciłam tu w zeszłym roku, żeby cię przeprosić - odrzekłam. - Przeje-
chałam taki kawał drogi, ale gdy weszłam do domku, był pusty. Ogrodnik po-
wiedział mi, że się wyprowadziłeś. Nie potrafię opisać, co wówczas czułam.
Całkiem się załamałam.
Nie spuszczał ze mnie wzroku, a wyraz jego twarzy łagodniał w oczach.
- Poleciałem do Europy - rzekł. - Wziąłem urlop naukowy, bo nie chcia-
łem... nie mogłem tu zostać po twoim odejściu. Nie wiedziałem, co ze sobą po-
cząć, więc wyjechałem na cały rok, ze świadomością, że potem będę musiał
wrócić. Najwyrazniej nie powiadomiono o tym ogrodnika. - %7łachnął się. - Po-
dróżowałem po całej Europie jak za studenckich czasów, próbując zatracić się
w astronomii. Odwiedziłem Padwę, gdzie mieszkał Galileusz, pojechałem też
do Anglii, do obserwatorium w Greenwich i do Stonehenge. Przenosiłem się z
miasta do miasta, robiąc zdjęcia, spisując notatki. Nocowałem w małych hote-
likach jak podczas wycieczki szlakiem atrakcji astronomicznych, odwiedza-
nych na chybił trafił, ale w sumie wyszło to fatalnie. Ogromnie dokuczała mi
samotność.
W tym momencie nocne niebo przecięła jasna, płonąca smuga.
- Czy... - zaczął.
- Tak, tak, widziałam - przerwałam mu.
Zaczynał się deszcz meteorów, więc obydwoje odchyliliśmy głowy, wy-
glądając pokazu. W chwilę potem nasze oczekiwanie zostało nagrodzone po-
jawieniem się następnego niezwykle pięknego, świetlnego łuku, który, ku na-
szemu rozgoryczeniu, zniknął w mgnieniu oka.
- Spójrz - rzekłam cicho - to przecież tylko ogień i lód.
Wysoko nad naszymi głowami zamarznięte kawałki skały spalały się,
mknąc w czasoprzestrzeni. Ogień - pomyślałam, przywołując nasze gorące no-
S
R
ce. Lód, gdyż, w pewnym sensie, obydwoje mieliśmy na sumieniu zdradę. Mi-
łość nigdy nie jest albo jednym, albo drugim, kiedyś tego nie rozumiałam.
- Tak - odparł David - trzeba się cieszyć, póki trwa.
Przeniósł spojrzenie na mnie. Tym razem patrzył i patrzył bez końca.
Gdy postąpił krok do przodu, przytuliliśmy się, a ja oparłam mu głowę na pier-
si. Tak długo czekałam, żeby znów być z Davidem, wziąć go w ramiona, pod-
dać się jego uściskom. Moje pragnienie wydawało się proste do spełnienia, a
jednak jego urzeczywistnienie zabrało tyle czasu. Oto jednak się stało: staliśmy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]