[ Pobierz całość w formacie PDF ]
mić angielską armię. Przerażeni dragoni ratowali się
ucieczką, szukając schronienia pośród pobliskich
wzgórz. Krew znaczyła stratowaną trawę, plamiła
szare kamienie, pomiędzy którymi leżały ciała zabi
tych i rannych. Ponad pobojowiskiem płynęła trium
falna melodia wygrywana na dudach i łopotał sztan
dar z herbem zwycięskiej dynastii Stuartów.
- Po jakiego diabła siedzimy w Edynburgu,
kiedy dawno już powinniśmy iść na Londyn! - go
rączkował się Coll.
Szczelnie owinięty kraciastym pledem chronią
cym go przed chłodem zmierzchu miotał się na
dziedzińcu pałacu Holyrood. Bodaj pierwszy raz
w życiu Brigham w pełni rozumiał i podzielał
zniecierpliwienie przyjaciela.
Rebelia 105
Od dobrych trzech tygodni przebywali na świe
żo urządzonym królewskim dworze Karola. Książę
starał się, żeby życie dworskie wyglądało dostojnie
i bogato, dlatego w pałacu ciągle odbywały się au
diencje i narady. Całe szczęście nie zapominał
o swych żołnierzach, dzieląc swój czas pomiędzy
Holyrood i obóz wojskowy w Duddingston. Mo
rale jego armii było wciąż wysokie, jednak wśród
powstańców coraz częściej odzywały się głosy
zniecierpliwienia i coraz więcej ludzi myślało jak
Coll. Bale i przyjęcia mogły, a nawet powinny po
czekać.
- Zwycięstwo pod Perstonpans przysporzy
ło nam wielu nowych zwolenników - west
chnął Brigham. - Może nie będziemy dłużej zwle
kać.
- Narady - sarknął Coll. - Każdy boży dzień
zaczyna się naradą i kończy na niczym. Mówię ci,
mój druhu, że jeżeli mamy tu jakiś problem, to
jest on związany z nieporozumieniami pomiędzy
lordem George'em i O'Sullivanem. Jak jeden mó
wi czarne, to drugi zaraz białe.
- Wiem - Brigham w zamyśleniu pokiwał gło
wą. Ta sprawa martwiła go nie mniej niż Colla
- Mówiąc szczerze, obawiam się O'Sullivana.
Zdecydowanie wolę bardziej zrównoważonych do-
wódców. I takich, którzy zamiast cieszyć się chwi-
106 NORA ROBERTS
lowymi zwycięstwami, myślą raczej o tym, jak
ostatecznie rozgromić wroga.
- Jeśli będziemy tu dalej marudzili, to nie grozi
nam ani jedno, ani drugie.
- To prawda - potaknÄ…Å‚ Brigham zapatrzony
w dal. W pewnej chwili uśmiechnął się i spojrzał
na przyjaciela. - Tęsknisz za górami. I za żoną,
co?
- Dziwisz mi się? Już dwa miesiące, jak wy
jechaliśmy z Glenroe, a przedtem mieliśmy dla
siebie tak mało czasu. W dodatku Maggie spodzie
wa się dziecka, więc martwię się o nią podwójnie.
- To normalne, że człowiek niepokoi się
o tych, których kocha.
- Ludzie gadają, że jeśli pomaszerujemy na po
łudnie, nie zobaczymy swoich wcześniej niż za rok
albo i dłużej - powiedział Coll z troską. Nie
chciał jednak poddać się tęsknocie, więc klepnął
Brighama w plecy i zagadnął wesoło: - No, ale
ty, przyjacielu, pewnie czujesz siÄ™ tu jak ryba
w wodzie. Na dworze nie brak urodziwych kobiet.
Wiesz, trochę się dziwię, że dotąd jeszcze nie zba
łamuciłeś żadnej ślicznotki. To do ciebie niepodo
bne. Dam głowę, że taką obojętnością złamałeś już
tuzin serc.
- Powiedzmy, że mam coś na oku - odparł ta
jemniczo. - Co ty na to - zwrócił się do Colla,
Rebelia 107
chcąc zmienić temat - żebyśmy zamówili sobie
butelkę czegoś mocniejszego i pograli w kości?
- Czemu nie. Przed nami długi wieczór - zgo-
dził się Coll.
Zbierali się do odejścia, gdy Brigham dostrzegł
kobiecą postać, która wyłoniła się z ciemnej cze
luści pałacowej bramy. Obrzucił ją obojętnym,
przelotnym spojrzeniem, po czym ruszył za Col-
lem. Nie zrobił nawet trzech kroków, gdy zatrzy
mał się nagle, odwrócił wolno i zaczął wpatrywać
się w nieznajomą. W gasnącym świetle dnia mógł
dojrzeć tylko zarys jej smukłej sylwetki. Nie wi
dział jej twarzy, bo głowę i ramiona owinęła kra
ciastą chustą. Równie dobrze mogła być służącą,
jak jednÄ… z dam dworu na wieczornej przechadzce.
Wydawała mu się jednak dziwnie znajoma. W do
datku mógłby przysiąc, że ona także wpatruje się
w niego z napięciem.
Potrząsnął głową, by uwolnić się od wątpliwo
ści. Nie, to niemożliwe,-żeby Serena... Zawsty
dzony swoją reakcją odwrócił się od kobiety
i szybko poszedł za Collem. Coś jednak znowu
kazało mu się obejrzeć. Kobieta wciąż stała bez
ruchu i uparcie patrzyła w jego kierunku.
- Co z tobą, do diaska? - zniecierpliwił się
Coll. On także zatrzymał się i powędrował spoj-
rzeniem za wzrokiem Brighama. WidzÄ…c zaÅ› ko-
108 NORA ROBERTS
biecą postać, uśmiechnął się ironicznie. - No to
koniec. Domyślam się, że przeszła ci już chęć do
gry w kości.
- Nie, ja tylko... - Brigham umilkł gwałtownie
w tej samej chwili, gdy kobieta zsunęła z głowy
chustę. Ostatnie promienie zachodzącego słońca
padły na jej splątane, rude włosy. - Serena?
Zaskoczony nie był w stanie się ruszyć. Onie
miały patrzył, jak idzie w ich stronę, uśmiechając
się promiennie. Wreszcie dotarło do niego, że
dziewczyna naprawdę tu jest. Pospiesznie podbiegł
do niej i nim zdążyła wymówić jego imię, porwał
ją w ramiona i obrócił w uniesieniu.
- Więc o to chodzi - mruknął domyślnie Coll,
patrząc, jak przyjaciel całuje jego siostrę.
- Co tu robisz? Jak się tu dostałaś? - Brigham
zadawał pytania, na które nie miała szans odpo
wiedzieć, bo co chwila zamykał jej usta pocałun
kami.
- Odsuńże się, człowieku! - Coll wyciągnął ją
z objęć przyjaciela, postawił na ziemi i całując
w obie ręce, zapytał - Co robisz w Edynburgu?
I gdzie jest Maggie?
- Tutaj. Razem ze mną - wysapała, z trudem
łapiąc oddech. Znów utonęła w uścisku Brighama,
ale tym razem próbowała tłumaczyć, co się stało.
- Wszyscy tu jesteśmy. Mama, Amelia i Malkolm.
Rebelia
109
Książę zaprosił nas na swój dwór. Przyjecha
liśmy jakąś godzinę temu, ale nie wiedzieliśmy,
gdzie cię szukać - roześmiana pociągnęła brata za
brodÄ™.
- I Maggie też z wami jest? Gdzie? Jak ona
się czuje? - pytał Coll, a nie mogąc doczekać się
odpowiedzi, jak zawsze w gorÄ…cej wodzie kapany,
obrócił się na pięcie i popędził szukać żony.
- Brigham... - szepnęła, osłabła od jego po
całunków.
- Cicho, najdroższa, nic nie mów - tulił ją do
siebie z całych sił, czule gładził włosy, z rozkoszą
wdychając znajomy zapach. - Nic nie mów - po
wtórzył, pochylając się do jej ust.
Stali w gęstniejącym mroku, ciasno objęci, wtu
leni w siebie. Wędrował dłońmi wzdłuż jej szyi,
ramion, bioder, rozpoznając ukochane kształty. Ca
łował ją coraz mocniej, coraz goręcej, a ona od
wzajemniała pocałunki, przyprawiając go o zawrót
głowy.
- Jesteś tak piękna, Sereno. Myślałem, że umrę
z tęsknoty - szeptał między pocałunkami.
- Nie było dnia, żebym o tobie nie myślała,
żebym się za ciebie nie modliła. Kiedy dochodziły
nas wieści o bitwie, z niepokoju odchodziłam od
zmysłów. Ciągle wyglądałam listów od ciebie.
Odsunęła się na tyle, by móc spojrzeć na niego.
110 NORA ROBERTS
Z ulgą stwierdziła, że stoi przed nią ten sam czło
wiek, który kilka miesięcy temu opuścił Glenroe.
- Tak bardzo się bałam, że się zmienisz - przy
znała cicho. Odwróciła głowę, by spojrzeć w stro
nę masywnej bryły pałacu. W całym swoim życiu
nie widziała wspanialszej budowli. Smukłe wieże
i ostre iglice cięły granatowe niebo, w wysokich
oknach migotały światła tysięcy świec. - Wszystko
tutaj jest takie dostojne - szepnęła przytłoczona
nadmiarem wrażeń. - I ten pałac, i klasztor. Ale
ty się nie zmieniłeś, prawda?
- Sereno, bez względu na to, gdzie rzuci nas los,
między nami wszystko pozostanie jak dawniej.
Ufnie oparła głowę na jego piersi.
- To dobrze. Każdego dnia prosiłam Boga, że
by miał cię w swojej opiece. I o to, żebyś nie szu
kał szczęścia w ramionach innej kobiety.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]