[ Pobierz całość w formacie PDF ]
gości dzisiejszych. A spojrzenia ich zwracały się zgodnie w jedną stronę.
Szedł z twarzą bladą i suchą jak płótno i sztywnymi baki, a w gołej jamie tych włosów za-
ciskały się wargi tak, że ust wcale widać nie było. Wszystko gięło się przed nim mijał z
pogardą. A gdy się do niej przysiadł, stężała w trwodze. Wyciągnął rękę, pochyliła się do niej.
Wszyscy to czynili rzekł sucho ilu ich tu widzisz. Zaś ty musisz: nie dla siebie tylko...
Bacz, by na twarzy nie czytano przerażenia: szakale patrzą. Uszu przychyl, oczy spuść:
dziecko twoje...
Jezu!
Milcz.
Błysły mu oczy czerwonym odbiciem płomieni. I splunął w ognisko.
Wszyscy mi tu kwoli czynią dla swoich tam przyczyn, o które nie dbam: głodu, ambicji
czy kobiet. Więc i o twoje błahe przyczyny nie stoję. Wszyscy mi tu nie tylko kwoli czynią,
ale i po myśli. Znużyły się dusze w niemoc zamyślenia nad sobą, w trwogę przed tym, w nie-
nawiść tego: pesymizmem zwą i to także!
I usłyszy śmiech niski, na wargach zaciśniętych nie widny, w piersiach tylko głęboko roz-
dygotany.
Ale tyś najmłodsza, duszą nie znużona. Przetom do ciebie przysiadł. I bacz szeptem
mówiÄ™: «budzi siÄ™ dusza mÅ‚oda ku przeznaczeniu swemu».
Przysunął się bliżej, ustami do ucha chylił.
Pogodę zła daruję, owoc szczęścia w drżące dłonie dam za jedno tylko: za poniechanie
prawdy uczuć i myśli, własnych wyłącznie, tych przed sobą jedynie, o których i tak nikt nig-
dy nie wie.
Wykląć się?!
Nie za siebie tylko. Nie o twoje błahe szczęście idzie. Nie o twoją duszę stoję.
Przypominam! dobyło się z niej w oddechu głębokim. %7łycie stanie w bezruch dusz,
powiadali.
Wówczas on porwał się z ziemi i zapalił się gniewem w oczach czerwonych przed tą mną
ognia.
Nie wieszże, przed jakimś ty ogniskiem?! Nie mówiło stary?! Nie poiłem ja cię tu w tro-
sce ratownej? Gdzie bądz uciekniesz: w sobie masz ten napój żądzy szczęścia i dosytu.
I ujrzy go wówczas dopiero w jego postaci własnej, oczom ludzkim skrytej...
Biegnie po bezdrożach dymnych. A za nią, porwawszy się sprzed ogniska, pędzą kołem
szerokim chmary szakalów. Mniemała, że przed się pomyka, rychło wszakże czuć jęła, że w
koliste bezdroża gnają ją przed sobą w mgle i oćmie te ślepia okrągłe o zielonych wybłyskach
naszczekujące wciąż: dziecko! dziecko twoje!
Gdy nagle usłyszy koło siebie skrzypienie piskliwe, gdzieś nie opodal w tej ciemni.
Krew!... Krew!... skarży się wokół niej i skoli ta strzyga niewidna. Za mną chodz
szepcze wywiodę, wyczuję! Skrzydła popalili, ciało pohańbili, duszę roztargali, dno serca
obnażyli: nim ja czuję! Chodz za mną. Wywiodę... Patrz jest! Jest jeden!
Widzi przed sobą tamtego sprzed ogniska, zza płomieni rozwiewu: z przepaską bandaża
na głowie i plamą krwi skrzepłą, co się przez nią na czoło przesączyła. Sama wiązałam
przypomina.
A on:
PodobnaÅ›! DziwnieÅ› ty mi podobna...
Machnął ręką ciężką: odtrącił precz wspomnienia.
99
Patrz! podjął myśl inną żądza dosytu u jednej kobiety ilu ludzi poniżyła! Zmarniał
przy niej, jadu sięgnął duch strażniczy; marnieje przy niej, jadem cudzych dostatków truty, i
ród jej własny... I ja ległem przy jej ognisku po dwudziestu latach wielkiego znużenia. Nę-
kiem obcej krwi ołowianej lat dwadzieścia truty, tu między nimi innej obcości jad chłonę. I
tak między dwoma duchami obczyzny za młodą swą duszą wstecz patrzę, młode me siły
swoim ludziom oddałem doszczętnie, młode me uczucie na hańbę posłali w odwdzięce. Sam
ja!... czekający wciąż.
Na co?!
Na krew ozwie siÄ™ przed nimi.
W tej chmurze ciemnej, w korowodach wśród oćmy nieprzejrzanej zbłąkała się rychło,
zgubiwszy ich głosy przed sobą. I wziął ją lęk samotności przed ciemnymi drogi w tumanie.
Więc klękła bezradnie, cała w sobie stulona, twarzą w ramionach ukryta.
Aż póki nie poczuje na sobie potrąceń gwałtownych! nie rzuci się obejmować kolan starca,
chyląc głowę i czoło ku ziemi.
Nie o tobie ja! mruczy starzec nad nią nie o tobie przecie! Na twą młodą głowę zmą-
conymi oczami patrzę, a gromady ich całe widzę. Nad każdą wszystkie do łez krwawych
opłakiwać będą, a wśród wszystkich każda mi niczym. Bo śmierć, obojętności matka, nie
nad dolą tam czyjąś, a nad duszy wspólnej przyszłością dumać mi każe... Nie czepiaj mi się
ręki! patrz zła w pokurczu niedołęstwa jak starość każda... I dokąd mnie wleczesz... Kędyć
szaleństwo ciągnie? i jaz to niby prowadzę? W tył powloką i podobnież ja wieść będę. A
mnie te wasze w «tyÅ‚» i «naprzód» w jedno bÅ‚Ä™dne koÅ‚o siÄ™ zamykajÄ… wokół trumny mojej...
Daj, niech spocznÄ™ na niej... Idz w przeznaczenie swoje, idz!... Wszystko samo siÄ™ wyniszczy,
samo wypiele...
A gdy się od tych słów jak od przekleństwa oburącz zasłoni i podniesie wzrok ujrzy hie-
nę u trumny, szkieletem prawie widnym, jakby popielną próchnicą tylko przysypanym i jej
głuche, zamącone oczy cmentarnego wejrzenia.
Szła ślepa wciąż, te zielonawe wybłyski szakalich ślepi widząca jeno naokół. Póki w tych
korowodach wśród ćmy tajemnic nieprzejrzanej nie ujrzy ludzi jak cieni, zszeptujących się ze
[ Pobierz całość w formacie PDF ]