[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Starającemu się nie wybuchnąć głośnym śmiechem Conanowi przyszła do głowy jeszcze
jedna korzyść z nocnego przemarszu. Po drodze tłusty oficer Gwardii mógł się zwalić z konia
lub przynajmniej zasłabnąć z wyczerpania.
Cymmerianin zdołał zachować spokój do chwili, gdy Decius zezwolił mu odejść. Barbarzyńca
pospieszył ścieżką w stronę obozu. Gdy dojrzał ogniska, wybuchnął śmiechem tak gromkim,
że połowa ludzi obudziła się od razu. Raina wysunęła głowę z dzielonego z Cymmerianinem
namiotu.
- Podziel się żartem, Conanie, skoro jest tak zabawny.
Barbarzyńca zdołał jedynie pokręcić głową i wybuchnął jeszcze donośniejszym śmiechem.
Nie warto było oczerniać Gwardii Pałacowej w oczach podwładnych Deciusa.
- Przypomniały mi się stare dzieje. Najnowsze wieści głoszą jednak, że możemy natknąć się
na ludzi Syzambrego. Dotarła do nas Gwardia Pałacowa, a generał chce ruszać dalej, nie
dając im chwili odpoczynku.
Raina skinęła głową i zniknęła w namiocie. Dookoła Conana ludzie jęli wdziewać odzienie i
rynsztunek.
Ujrzawszy na pałac króla Eloikasa Conan zaczął się zastanawiać, czy w ogóle warto go strzec.
Widział wystawniejsze domki myśliwskie zwykłych szlachciców, i to nie tylko w tak
zamożnych królestwach jak Turan. Znał Vendian, którzy w tak nędznej budowli nie
zakwaterowaliby nawet łowców tygrysów.
Nie domykała się brama. Zmurszały mur ogrodzenia można było w niektórych miejscach
przeskoczyć. We wszystkich dachach ziały dziury. Cymmerianin nie miał wątpliwości, że po
każdym deszczu mieszkańcy tonęli w strugach wody. Wydeptana połać ziemi, okolona
kolczastymi zaroślami, stanowiła zapewne plac musztry. Baraki, którymi wzgardziłyby
świniopasy, pełniły funkcję koszar Gwardii. Conan nie widział innych budowli, w której
mogliby stacjonować żołnierze - ani gdzie mogliby znalezć schronienie ludzie Rainy.
Od chwili spotkania oddziału Deciusa Cymmerianin niejednokrotnie słyszał wzmianki o
"tajemnym skarbie" władców Królestwa. Niektórzy chyba rzeczywiście wierzyli, że pałac jest
zaniedbany, ponieważ Eloikas oszczędza złoto na czarną godzinę. Conan uwierzyłby w
istnienie skarbu, gdyby na własne oczy ujrzał dowód jego istnienia. Na razie był skłonny
przypuszczać, że miejsce ukrycia złota osłaniała tak głęboka tajemnica, że nawet Eloikas o
nim zapomniał.
Ojzyk pospieszył do pałacu donieść monarsze o przybyciu karawany. Conan i Raina zajęli się
rozlokowywaniem ludzi i zwierząt. Starannie omijali grząskie poletka i nędzne budy,
rozpościerające się u podnóża pałacowego wzgórza. Dopilnowali, by karawana znalazła się
poza zasięgiem strzału Lucznika mogącego kryć się w gęstym lesie na przeciwległym stoku.
Rosły tam drzewa, jakich Cymmerianin jeszcze nigdy nie widział, i nigdy więcej nie chciał
oglądać.
Conan zatrzymał się blisko Rainy, unikał jednak dotykania Bossonki. Obydwoje zdawali sobie
sprawę z rzucanych w ich stronę - a zwłaszcza ku kobiecie - spojrzeń Deciusa.
- Z każdą przebytą milą ten kraj coraz mniej mi się podoba - powiedziała Raina. - Czy ruszysz z
nami, jeżeli postanowimy natychmiast opuścić Królestwo?
- Lepiej zaczekaj na należną zapłatę... Przepraszam, że znów ci mówię, co powinnaś zrobić.
- O ile nie przyjdzie nam czekać na nią tak długo, że można będzie za nią sprawić sobie
jedynie marny pogrzeb. - W uśmiechu kobiety kryła się wdzięczność za to, że Cymmerianin
udawał, iż nie dostrzega jej graniczącego z lękiem niepokoju. - Conanie, jeżeli zrezygnujemy z
zatrzymania się tu dłużej, czy dotrzymasz nam towarzystwa przynajmniej do najbliższego
cywilizowanego królestwa? - kontynuowała Raina, unosząc dłonie, jak gdyby chciała oprzeć
mu je na ramionach. - Mam wrażenie, że liczyłeś na to, iż dorobisz się tutaj...
- Pustego brzucha lub zimnej mogiły? Chyba nie można się tu spodziewać niczego więcej.
Powiedziałem ci wyraznie, że będę towarzyszyć ci wszędzie, dokąd podążysz. Czy tarcza
porzuca wojownika, jeżeli uważa, że natknął się na silniejszego od niego?
Raina zapewne objęłaby go mimo obecności Deciusa, lecz w tym momencie w bramie
pojawił się pałacowy sługa, a za nim Ojzyk.
- Panie generale, kapitanowie Raino i Conanie z Cymmerii, Jego Najmiłościwsza Wysokość
Eloikas Piąty Tego Imienia, Król Kresów, raczy udzielić wam posłuchania.
Z zewnątrz pałac wyglądał tak, jak sobie wyobrażał Conan. Dziedzińce były zarośnięte
sięgającym pasa zielskiem. Nad resztkami murów zwisały nie przycinane gałęzie drzew.
Zastałe bajora pokrywały ogrody, w których dawno temu arystokraci zażywali odpoczynku na
wyściełanych jedwabiem sofach, sącząc wonne wino ze złoconych pucharów.
W jednej z komnat ostała się niemal w całości kunsztowna mozaika na posadzce. Conan
musiał pociągnąć swoją towarzyszkę za sobą, gdyż zagapiła się na nią jak na cudowny skarb z
odległej krainy.
Cymmerianin stracił orientację, przez ile pomieszczeń przeszli po drodze do sali tronowej.
Zaczynał czuć świerzbienie między łopatkami, którego nie ukoiłoby najsilniejsze drapanie. Z
każdym krokiem znajdował się coraz dalej od osłony ludzi Rainy, coraz głębiej w labiryncie, w
którym mogli czyhać śmiertelni wrogowie. Conan przysiągł sobie, że przynajmniej część z
nich przed śmiercią nauczyłoby się, że nie należy zastawiać zasadzek na Cymmerianina. Ani
na bossońską łuczniczkę, dodał w myślach, widząc, że mina Rainy również wydłuża się z
każdym krokiem.
Po pokonaniu kolejnego zakrętu stanęli w miejscu, jak gdyby rozpostarła się przed nimi
ognista czeluść. Znalezli się na skraju dziedzińca oczyszczonego z błota i chwastów.
Przylegające do niego komnaty wyglądały na dostatecznie zadbane, by zadowolić
przeciętnego kupca.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]