[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Powiesz mi, czego właściwie szukamy? - zapytał mnie Mariusz.
- Upewniam się tylko, czy nie przegapiłem \adnego wa\nego tropu -
odpowiedziałem.
- Oprócz skarbu ambasadora rzekomo ukrytego w podziemiach zamku
podobno jacyś poszukiwacze odkryli wejście do jeszcze innych piwnic.
- Wszystkie te opowieści o skarbach nadziane są słowem podobno , jak
dobry keks rodzynkami. śaden z naszych konkurentów nie był w stanie zaanga\ować
tylu sił, by wszystko dokładnie spenetrować. Jestem przekonany, \e ich uwaga cały
czas była skupiona na zamku Czocha.
Jeszcze dwie godziny chodziliśmy po zamku, zaglądaliśmy we wszystkie
mo\liwe dziury. W końcu zmęczeni zeszliśmy do auta.
- Jesteś zadowolony z oględzin? - sapnął Mariusz.
- Tak, czas rozpocząć ostatni akt.
Odwiozłem Mariusza do jego pałacu i wróciłem do zamku. Sprawdziłem, czy
Afrodyta wcią\ pilnuje Małgosię i Michała.
- Paweł, nic się nie dzieje - zameldowała policjantka. - Czy mogę pojechać do
Leśnej? Przecie\ muszę dogadać się z policjantami.
- Nawet nie próbuj. Wszystko będzie załatwione. Michał, mo\e przyjdziesz do
mnie z ciocią powiedzmy za pół godziny?
- Hura! - ucieszył się Michał. Na tę okazję wykonał taniec, który i tak był
zapowiedzią jego błyskawicznej wyprawy do toalety. - Ciociu, pójdziemy do wujka?!
- wołał.
- Tak - zgodziła się Małgosia.
Poszedłem do swojego pokoju. Zrobiłem porządek, pochowałem wszystkie
rzeczy do szafek. Zszedłem do Groty , w której kupiłem trochę słodyczy i kawę do
termosu.
Małgosia z Michałem przyszli punktualnie. Zaprosiłem Małgosię na fotel,
poczęstowałem ją kawą. Przed Michałem postawiłem słodkości.
- Przyjdziesz z Michałem na spotkanie wieczorem? - poprosiłem dziewczynę.
- Dlaczego?
- Michał odegrał kluczową rolę w rozwiązaniu tej zagadki.
- Naprawdę? - Małgosia zaintrygowana spojrzała na Michała.
- Tak - przytaknął chłopiec, chyba nie do końca wiedząc, o co mo\e mi
chodzić.
Potem Michał wyjął ze swojego plecaka talię kart i zagraliśmy w Piotrusia. To
były ostatnie chwile, gdy mogłem odpocząć, szczerze śmiać się patrząc na drobne
oszustwa chłopca, nieskrywane emocje, jakie nim targały przy okazji gry. Miał te\
Chińczyka , więc do kolacji zdą\yliśmy jeszcze raz zagrać; oczywiście dałem
chłopcu wygrać.
- Po kolacji zamknij się w pokoju i nikomu nie otwieraj, chyba \e to będę ja -
wydawałem Małgosi dyspozycje. - Zadzwonię, nim przyjdę po was.
W jadalni byli wszyscy goście hotelowi. Tematem rozmów była pozycja
kobiety w rodzinie. Mieliśmy towarzystwo międzynarodowe, więc i du\o przykładów
z ró\nych krajów. Potem dołączyli do nas dyrektor i Agnieszka. Na koniec pojawił się
gość, którego obecność bardzo zaintrygowała Izabelę. Pierwszy raz zobaczyłem na jej
twarzy strach.
- Dobry wieczór! - Pan Samochodzik ukłonił się wszystkim. Byłem pewien, \e
jego niepozorny wygląd spokojnego starszego pana, wielkie okulary, przygarbiona
sylwetka sprawiały, \e moi przeciwnicy lekcewa\yli go - wszyscy oprócz Izabeli.
- Przyszedłem nie w porę? - pan Tomasz świetnie nadawał się do roli
nieśmiałego człowieka. Trochę nie pasowało to do obrazu policjanta, jakim w oczach
gości hotelowych był, ale nie miało to teraz większego znaczenia.
- Zapraszamy - dyrektor wskazał mojemu szefowi miejsce przy stole. - Pan
Paweł zapowiedział na dzisiejszy wieczór rozwiązanie zagadki zamku, znaczenia
słów ,,Franges non flectes .
- Złamiesz, lecz nie zegniesz ? - szef udawał, \e pierwszy raz słyszy tę
sentencję. - Ciekawe. Chodzi pewnie o prawo. yli ludzie nie naginają prawa, tylko je
łamią.
Pan Samochodzik był wspaniały w tych swoich teatralnych zagraniach. To co
powiedział było jak bomba postawiona nagle na stole. Wyglądało na to, \e wszyscy tu
obecni - oprócz Michała i Małgosi - mieli coś na sumieniu. Pierwsza opanowała się
Izabela.
- To policjanci uczą się łaciny? - zapytała.
- Jestem prostym detektywem i to starej daty - odparł Pan Samochodzik. -
Uczyłem się między innymi łaciny.
- Jaki jest cel pana wizyty? - wypytywała go Izabela.
- Chciałem jeszcze porozmawiać z tym młodym człowiekiem - wskazał na
mnie. - Skoro jednak będziecie rozwiązywać zagadkę, z przyjemnością zostanę na
dłu\ej - uśmiechnął się. - Uwielbiam wszelkie szarady i zadania logiczne.
- Pawle, to nie przypadek, \e pan detektyw przyjechał właśnie dziś? - Izabela
przyglądała mi się z uwagą.
- Prawdopodobieństwo zaistnienia zdarzenia jest odwrotnie proporcjonalne do
siły \yczenia - odpowiedziałem z uśmiechem.
Dawno ju\ skończyliśmy przydługą biesiadę. Wszyscy postanowili jeszcze
pójść do swoich pokojów, by odpocząć przed, zapowiadającym się na emocjonujący,
wieczorem. Z panem Tomaszem wyszliśmy na spacer. Pokazał mi, gdzie zaparkował
wehikuł i dał kluczyki do auta.
- Jesteś przekonany, \e wszystko przewidziałeś? - upewniał się.
- Wie pan, \e nie jestem jasnowidzem. Był pan na posterunku?
- Tak. Po raz pierwszy potraktowano mnie tak chłodno. Komendant
zapowiedział pomoc, ale nie chciał uzgadniać \adnych szczegółów. Powiedział:
Bawcie się dobrze, a my w odpowiednim momencie wkroczymy .
- Mo\e Afrodyta z nim się porozumiała?
- Ustaliliśmy, \e to ja wszystkim się zajmę....
- Wie pan, jak to jest z kobietami - za\artowałem.
- Na szczęście tego tak dobrze nie wiem - uśmiechnął się.
Gdy wracaliśmy przez podjazd, pan Tomasz nagle zatrzymał się.
- Widzisz? - wskazał na auta.
- Co takiego? - zdziwiłem się.
- Wszystkie są zaparkowane tak, by łatwo było nimi wyjechać.
- To dobrze, \e ukrył pan wehikuł.
- Tak, mój młody przyjacielu - pan Tomasz spojrzał na zegarek. - Chyba czas
rozpocząć przedstawienie? Masz tremę?
- Trochę.
- Powodzenia - szef poklepał mnie po ramieniu.
Przeszliśmy przez hol do sali rycerskiej. Byli tam ju\ wszyscy zaproszeni
goście: Małgosia z Michałem, Agnieszka, Izabela, Afrodyta, dyrektor, Marc,
Torquemada i Mariusz.
- Miło mi widzieć wszystkich na tym spotkaniu - powiedziałem na wstępie. -
Najpierw chciałbym pokazać, którędy wydostałem się z podziemi po tym, jak ktoś
próbował mnie wysadzić w powietrze.
Podszedłem do kominka. Scyzorykiem podwa\yłem cię\ką płytę, odsunąłem
ją i poświeciłem latarką, by wszyscy zobaczyli wnętrze tunelu.
- Tam - wskazałem w kierunku recepcji - jest studnia, którą wyszedłem z
poziomu piwnic pod bastionem. Nim omówimy wydarzenia związane z wybuchem,
chciałbym pokazać coś jeszcze. Czy pan, panie dyrektorze, ma klucze do sali narad?
- Oczywiście - dyrektor wyjął pęk kluczy i otworzył drzwi.
- Pierwszego wieczora widziałem podejrzany cień w sali rycerskiej, który
wśliznął się do tej sali - opowiadałem. - Gdy tu wszedłem, nikogo nie zastałem.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]