[ Pobierz całość w formacie PDF ]
przedstawicielami naszego ministerstwa, będziemy się upierali przy podziale łupów. Część
powinna wrócić do Polski.
- Gdzie konkretnie miały się znajdować?
Podałem adres.
- Niestety, zmieniła się numeracja i nazwy ulic - wyjaśniłem. - Podejrzewamy, że
przed pożarem ta działka znajdowała się w innym miejscu.
- To bardzo prawdopodobnie - zmarszczyła brwi. - W zasadzie dopiero nadgryzliśmy
zagadki dawnego Nidaros. To jeszcze jedna, która doczekała się rozwiązania - powiedziała
zagadkowo.
Wystukała na klawiaturze telefonu komórkowego SMS i wysłała. Spuściła storę i
włączyła multimedialny projektor podłączony do komputera. Po kilku kliknięciach pojawiło
się na ściennym ekranie zdjęcie starej części miasta z lotu ptaka. Stuknęła w kolejny klawisz,
fotografia zbladła, jednocześnie pojawiły się czarne linie - dawna siatka ulic.
- Po pożarze w zasadzie ocalało tylko kilka kościołów. Wiedzą panowie, jak w
tamtych czasach budowano domy mieszkalne? Niekiedy ściany świątyni były gęsto otoczone
drewnianą zabudową... Podczas pożaru kamienice spłonęły, ale żar uszkodził też kamienne
ściany świątyń. Widzieli panowie wykopy pod biblioteką?
- Słyszeliśmy tylko o nich, nie było jeszcze okazji - odparłem.
- Bardzo ciekawe miejsce; w pewien sposób oddaje los całego miasta... Kościół
świętego Klemensa wzniesiono prawdopodobnie w XII wieku. Potem wokoło zbudowano
klasztor Franciszkanów. Po reformacji został oczywiście opuszczony. Po pożarze rozebrano
także klasztor i zachowane relikty kościoła, wykorzystano jedynie część murów, by wznieść
stary ratusz... Podobnie stało się z kościołem o nieustalonym do dziś patronie; fundamenty
świątyni znaleziono podczas budowy banku. Trondheim z archeologicznego punktu widzenia
jest szalenie ciekawe. Miasto średniowieczne budowano głównie z kamienia. Na pogorzelisku
po splantowaniu gruzów postawiono domy, przeważnie drewniane. Wreszcie w XIX wieku
zaczęto niektóre wyburzać i budować z cegły...
Spojrzałem na nią w zadumie. Dlaczego wygłaszała tę prelekcję? Wyraznie grała na
zwłokę. Co tu się działo?
- A jak ze starymi dokumentami? - zainteresował się Pan Samochodzik. - Też uległy
zniszczeniu w czasie pożaru?
- Na szczęście nie. Archiwum miejskie mieściło się w pałacu biskupim. Grube,
granitowe ściany wytrzymały pożar budynków stojących między naszym muzeum a katedrą...
Mamy w zasadzie komplet papierów dotyczących hipoteki oraz nienajgorsze plany miasta
sprzed pożogi...
- A zatem można namierzyć to miejsce?
- Oczywiście. Ustalenie konkretnego adresu nie stanowi większego problemu. Mamy
rozrys działek miejskich, wykonany pod koniec XVIII wieku na potrzeby hipoteki i urzędu
katastralnego...
Powstrzymałem cisnące mi się na usta pytanie.
- A jak wygląda badanie reliktów zalegających poniżej poziomu gruntu?
- Przy okazji wszystkich prac ziemnych jesteśmy obecni na miejscu z ekipą. To
bardzo ciekawe stanowisko, bogate... W gruzie znajduje się wiele częściowo zniszczonych
przedmiotów codziennego użytku. Oczywiście najlepiej byłoby rozebrać te wszystkie
drewniane domki i przeprowadzić regularne wykopaliska na co najmniej stu dwudziestu
hektarach...
- Ambitny plan - zauważył Michaił.
- Owszem, ale to niestety niemożliwe. Są już uznane za zabytkowe...
Wyłączyła projektor i podniosła storę. Ktoś zapukał do drzwi. Otworzyła. Młody
pracownik muzeum wtoczył wózek nakryty białą, lnianą materią jak całunem.
- W chwili, gdy zgliszcza wystygły, mieszkańcy miasta znajdowali się w tragicznej
sytuacji. Zbliżała się zima, a oni stracili cały dobytek. Kto mógł, ten opuszczał miasto. W tej
sytuacji ludzie na własną rękę przeszukiwali pogorzelisko w nadziei, że wygrzebią
jakiekolwiek sprzęty nadające się jeszcze do użytku. I wtedy znaleziono to.
Podniosła całun. Na wózku spoczywała niekształtna, przypominająca zastygły jęzor
lodowca bryła złota. W masie metalu tkwiły kolorowe kawałki popękanych na skutek żaru
szlachetnych kamieni. wdzie sterczał nie do końca stopiony przedmiot. W tym wszystkim
zatonęły kawałki spalonej gliny, węgle drzewne i inne śmieci. Na powierzchni dało się
wypatrzyć resztki złotych i srebrnych monet z wizerunkami polskich królów. Srebrna waza
tkwiła jak na wpół zatopiony okręt. Zastygły strumień kruszcu mógł ważyć jakieś pięćdziesiąt
kilogramów.
- W jednym z budynków, przypuszczalnie chodziło o parcelę przy ulicy Bispegattan,
po odgarnięciu gruzu znaleziono ogromną ilość złota. Była ukryta gdzieś pod podłogą na
piętrze i podczas pożaru uległa stopieniu - głos kobiety dobiegał jakby z daleka. - Znalazcy
mogli zataić odkrycie i stać się milionerami. Wybrali jednak inne, szlachetniejsze
rozwiązanie. Skarb złożono w katedrze i po spieniężeniu połowy uzyskane środki rozdano
pogorzelcom. Uratowały im życie. Pozwoliły też rozpocząć odbudowę naszego miasta. Drugą
część zachowano na przyszłość. W połowie XIX wieku grupa radnych miejskich
zaproponowała niecodzienne wykorzystanie tego złota. Główna nawa katedry leżała od lat w
ruinie. Sprzedano resztę skarbu i za te pieniądze przystąpiono do realizowanej z ogromnym
rozmachem odbudowy kościoła. Oczywiście to nie starczyło, pomogli rozmaici sponsorzy...
A ten kawałek zachowano na pamiątkę.
- Ile tego było? - zapytał zduszonym głosem szef. - Na początku...
- Jakieś ćwierć tony, ale masa głównie składała się ze srebra... - wyjaśniła. - W
każdym razie była to straszna ilość pieniędzy. Uśmiech losu, dzięki któremu przetrwało
miasto i odbudowaliśmy nasz najważniejszy kościół - wskazała gestem okno.
Zielony, pokryty miedzią dach katedry Nidaros wystawał zza budynków
zamykających zachodnią pierzeję dziedzińca. Szare mury pięły się ku niebu. Skarb nie
przepadł. Był tu, zamienił się w miasto. Ceglane lub drewniane ściany, stropy, brukowane
ulice, miedziany dach katedry... Fortuna wyrosła na ludzkiej krzywdzie, posłużyła ludziom,
którzy zapragnęli czynić dobro.
ZAKOCCZENIE
Wędrowaliśmy z dyrektorką muzeum przez Trondheim. Drewniane kamieniczki,
czyste, wąskie uliczki, zarośnięte drzewami średniowieczne place... Nasza przewodniczka
opowiadała nam o resztkach murów ukrytych pod trawnikami, pokazywała, gdzie stały
kamienice kupców ł kościoły strawione przez ogień... Opowiadała o tajemnicach, które co
roku odsłaniały łopaty niestrudzonych archeologów. O przedmiotach codziennego użytku
złożonych w magazynach jej muzeum.
Rozczarowanie, nie pierwsze i pewnie nie ostatnie. Nie odnalezliśmy skarbu, a
zarazem odnalezliśmy. Rozgryzliśmy zagadkę, ale nie przyniesie nam to korzyści. Los
[ Pobierz całość w formacie PDF ]