[ Pobierz całość w formacie PDF ]
maczugi nie sprostają stalowemu ostrzu. Barbarzyńca też o tym wiedział.
Dokąd idziecie? zapytał.
Powiedzieć naszym braciom przy jamie, żeby zgasili ognisko padła ponura, chrapliwa
odpowiedz. Aram Baksh obiecał nam człowieka, ale skłamał. Znalezliśmy jednego z naszych
martwego w pokoju pułapce. Tej nocy będziemy głodni.
Chyba nie uśmiechnął się Conan. Aram Baksh wyda wam człowieka. Widzicie te
drzwi?
Pokazał im małą, obitą żelazem furtę w zachodniej części muru.
Zaczekajcie tam. Aram Baksh da wam człowieka.
Wycofał się tyłem, aż znalazł się poza zasięgiem ich maczug, a potem obrócił się i zniknął za
rogiem. Dotarłszy do konia przystanął, aby upewnić się, że czarni nie poszli za nim, a potem wspiął
się na grzbiet wierzchowca i stanął w siodle, uspokajając zwierzę kilkoma cichymi słowami. Sięgnął
ręką, chwycił krawędz muru i podciągnął się w górę. Przez chwilę spoglądał na zabudowania.
Gospoda wznosiła się w południowym rogu, resztę przestrzeni zajmował ogród i krzaki. Nigdzie nie
dostrzegł żywej duszy. Dom stał cichy i ciemny; barbarzyńca wiedział, że wszystkie drzwi i okna
były dokładnie zamknięte i zaryglowane.
Pamiętał, że Aram Baksh śpi w komnacie przylegającej do obsadzonej cyprysami ścieżki
wiodącej do drzwi w zachodnim murze. Przemknął jak cień przez zarośla i po chwili lekko zapukał
do drzwi komnaty.
Co jest? zapytał burkliwy, senny głos.
Aramie! syknął Cymeryjczyk. Czarni przełażą przez mur!
Drzwi otworzyły się niemal natychmiast, ukazując gospodarza stojącego w samej koszuli, ale ze
sztyletem w ręku. Wyciągnął szyję spoglądając barbarzyńcy w twarz.
Co to za bajki& To ty!
Stalowe palce Conana zdusiły mu krzyk w gardle. Obaj upadli na podłogę i Cymeryjczyk wyrwał
sztylet z ręki wroga. Błysnęło ostrze i trysnęła krew. Aram Baksh zabulgotał odrażająco, krztusząc
się i dławiąc krwią. Conan szarpnięciem postawił go na nogi; znów błysnął sztylet i większość
kręconej brody spadła na podłogę.
Wciąż trzymając przeciwnika za gardło bo człowiek może wydawać nieartykułowane krzyki
nawet z odciętym językiem Cymeryjczyk wywlókł go z komnaty i zaciągnął do drzwi w murze.
Jedną ręką odsunął rygiel i otworzył drzwi na oścież, odsłaniając trzy czarne postacie, które czaiły
się tam jak sępy. W ich niecierpliwe ramiona rzucił gospodarza.
Z ust Zamboulańczyka wydobył się straszliwy, zdławiony wrzask, ale gospoda pozostała cicha i
ciemna. Ludzie tu byli przyzwyczajeni do nocnych wrzasków.
Aram Baksh walczył jak szalony, nie odrywając swych wytrzeszczonych oczu od twarzy
Cymeryjczyka. Nie znalazł w niej litości. Conan myślał o tuzinach nieszczęśników, którzy
zawdzięczali swój straszny los chciwości tego człowieka.
Ludożercy z ochotą powlekli go drogą, drwiąc z jego rozpaczliwego bełkotu. Jak mogli poznać
Arama Baksha w tej półnagiej, okrwawionej postaci z groteskowo obciętą brodą? Stojąc przy bramie
Conan wciąż słyszał odgłosy szamotaniny, mimo że tamci zniknęli już wśród palm.
Zamknąwszy za sobą drzwi Conan wrócił do swego konia, dosiadł go i ruszył na zachód, na
pustynię, szerokim łukiem omijając kępę palmowych drzew. Jadąc wyciągnął zza pasa pierścień, w
którym błyszczał klejnot niezwykłej urody, sypiący skry w świetle gwiazd. Przyjrzał mu się uważnie,
obracając w palcach. Spory woreczek monet cicho brzęczał mu u łęku siodła, niczym obietnica
przyszłego bogactwa.
Zastanawiam się, co by powiedziała, gdyby wiedziała, że od pierwszego spojrzenia poznałem
w niej Nafertari, a w nim, Jungira Chana śmiał się do siebie. O Gwiezdzie Khorali też
wiedziałem. Będzie piękna scena, jeżeli ona kiedykolwiek domyśli się, że ściągnąłem mu go z palca,
kiedy wiązałem go jego pasem. Jednak nigdy mnie nie złapią.
Obejrzał się na cienisty gąszcz palm, wśród których rósł czerwony blask ognia. Pod niebo wzbił
się ponury przyśpiew, pełen dzikiej uciechy. Po chwili zmieszał się z nim inny dzwięk oszalały
wrzask, nieartykułowany ryk strachu i rozpaczy. Ten krzyk biegł za Conanem odjeżdżającym na
zachód pod niebem pełnym blednących gwiazd.
przeł. Zbigniew A. Królicki
Stalowy demon
The Devil in Iron
Robert E. Howard
Opuściwszy Zamboulę, Conan podąża na wschód, ku pielonym łąkom Shemu. Kroniki nic nie
mówią o dalszych losach Gwiazdy Khorali; nie wiadomo, czy Conanowi udało się dotrzeć z
klejnotem do Ophiru i otrzymać obiecaną górę złota, czy też utracił go po drodze na rzecz
sprytnego złodzieja lub dziewki lekkiego prowadzenia. W każdym razie profit jeżeli nawet był
nie wystarczył mu na długo.
Odbył kolejną krótką podróż do rodzinnej Cymerii, stwierdzając, że kompani z lat młodości są
martwi, a stare kąty nudniejsze niż Zwykle.
Słysząc, że kozacy odzyskali animusz i jak dawniej uprzykrzają życie królowi Yezdigerdowi,
Conan wsiada na koń i wraca do Turanu.
Chociaż przybywa z pustymi rękami, znajduje licznych sojuszników wśród kozaków i korsarzy z
Czerwonego Bractwa Morza Vilayet. Wkrótce gromadzi pod swoją komendą znaczne siły i zgarnia
obfitsze niż kiedykolwiek łupy.
1
Rybak kurczowo chwycił rękojeść swego noża. Zrobił to zupełnie odruchowo, bowiem tego,
czego się obawiał, nie zdołałby zabić nożem nawet zębatym, zakrzywionym ostrzem Yuetshów,
którym z łatwością można rozpłatać dorosłego mężczyznę. Tutaj, w murach opuszczonej fortecy
Xapur, przybyszowi nie zagrażał ani człowiek, ani zwierzę.
Wspiąwszy się na strome, przybrzeżne skały, przebył otaczającą fortyfikacje dżunglę i znalazł się
wśród pozostałości zaginionej cywilizacji. Wśród drzew bielały potrzaskane kolumny, zygzaki
[ Pobierz całość w formacie PDF ]