[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Wkrótce mydło odmówiło współpracy, co chwila
wyskakiwało ze śliskich rąk. Jak rozbawione dzieci tłumili
śmiech i upominali się, że muszą być cicho. Tess nigdy dotąd
nie czuła się taka piękna i tak pełna życia jak w tej chwili.
Jack uzależniał. Może od początku wiedziała w głębi duszy,
że ryzykuje złamanym sercem. Może trzymała go na dystans, bo
jakaś jej cząstka wyczuwała niebezpieczeństwo. Może
246
nieszczęśliwa piętnastolatka, którą zostawił ojciec, obawiała się,
że Jack zada równie głęboką ranę.
Myślała o tym, gdy wycierał ją od stóp do głów, powoli,
zmysłowo, zapraszając do miłości.
Przestała się śmiać, oddychała coraz płycej, choć
jednocześnie narastał w niej lęk. Zanim zdecydowała, gdzie
uciec - w ramiona Jacka czy w otchłań samotności, Jack owinął
biodra ręcznikiem i podniósł jej brodę palcem. Pocałował ją.
- Pózniej - szepnął. - Mamy randkę na plaży. Pózniej.
Odwrócił się, wyszedł z łazienki, i zostawił ją samą, tak jak się
tego obawiała.
Pózniej. W porządku, powiedziała sobie, tłumiąc płacz.
Pózniej porozmawiają i wtedy jej powie, że było miło, ale to już
koniec. Albo coś takiego. Bo i tak jej powie, że nie ma dla nich
przyszłości. Inaczej nie odszedłby teraz, kiedy niemal
wskoczyła mu do łóżka.
Jest tylko jedno wytłumaczenie. Już jej nie chce, i stara się jej
to delikatnie przekazać.
Nie płakała, gdy wkładała błękitną sukienkę bez pleców, ale
od piętnastu lat nie czuła się taka nieszczęśliwa.
Mężczyzni. Wszyscy tacy sami. Odchodzą, nawet się nie
oglądając.
Jedli na werandzie, przy łagodnej wieczornej bryzie. Palmy
szumiały cicho, fale delikatnie uderzały o brzeg, zapach morza
był wszędzie.
Służący, ci sami, którzy przedtem podali kanapki i napoje,
sprawnie podawali do stołu.
- Ted Wannamaker umie korzystać z życia - zauważyła
Brigitte. - Myślałam, że zastaniemy tu zaniedbaną chałupkę. Nie
spodziewałam się czegoś tak pięknego. Ani że będzie służba.
- Jest cudownie - zgodził się Steve. - Więc nadal chcesz to
kupić, jeśli zgodzi się sprzedać?
- Bardzo - odparła. - I zatrzymam służbę. Są świetni.
247
- To prawda - przyznał Jack. Akurat w tej chwili
postawiono przed nim talerz z rybą z grilla. - Szybko można się
do tego przyzwyczaić.
Brigitte spojrzała na córkę.
- Co jest, chou-chou Jesteś taka milcząca.
Tess z trudem podniosła wzrok znad talerza i uśmiechnęła
się.
- To zmęczenie. Przez całą noc prawie nie zmrużyłam oka.
Facet w sąsiednim pokoju cały czas dobijał się do drzwi.
- Straszne. Złożyłaś skargę?
Pokręciła głową.
- Nie chciało mi się.
Matka była oburzona.
- Porozmawiam z nimi. Może sprawdzą, kto to był, i nie
przyjmą go więcej.
- Nie trzeba - Jack przyglądał się kawałkowi ryby na
widelcu. - To byłem ja.
- Ty! - Brigitte nie wierzyła własnym uszom.
- Tak, ja. Myślałem, że Tess jest na mnie zła i chciałem,
żeby otworzyła drzwi, żebym mógł ją przeprosić, choć sam nie
wiem za co.
Steve, do tej pory milczący, podniósł wzrok znad talerza.
- Naprawdę? Czy cudom nie ma końca?
Brigitte nie zwracała na niego uwagi.
- Nie wiedziałeś, za co? - Spojrzała na Jacka, potem na
Tess.
- Doprawdy, mapetite, jeśli chcesz, żeby twój gniew
przyniósł pożądane efekty, musisz mówić, o co się złościsz. -
Urwała, by po chwili dodać z wyraznym zdumieniem: - Chociaż
akurat wobec Jacka nie miałaś do tej pory żadnych oporów, i
mówiłaś, czym cię zdenerwował.
- Nie zdenerwował mnie - broniła się. - Wcale nie. Jack
sobie to wymyślił.
248
- Oczywiście - włączył się o rozmowy. - Przecież teraz się
dogadujemy, zapomniałaś? Tylko czasami trudno mi się do tego
przyzwyczaić.
- Aha. - Brigitte nie wydawała się przekonana, ale dała
spokój. Steve przyglądał się im podejrzliwie.
Tess grzebała widelcem w talerzu. Ryba była pyszna, świeża
i gorąca, ale nie miała apetytu, choć nie jadła nic od
poprzedniego wieczora.
Jakoś dotrwała do końca kolacji. Powinna zabić Brigitte,
stwierdziła ponuro. To przez nią przestała bronić się przed
Jackiem i dlatego teraz tak cierpi.
Jej zły humor wyraznie denerwował matkę.
- Dlaczego się dąsasz? - zapytała po kolacji. -Na Boga,
zorganizowaliśmy ci wspaniałe wakacje.
- Sama sobie zaplanowałam wspaniałe wakacje z
przyjaciółmi - odcięła się. - Nie pojechałam tam przez ciebie.
- Przeze mnie? Mamy Zwięto Dziękczynienia. Gdzie jest
twoje miejsce w taki dzień, jeśli nie z rodziną?
Zanim Tess wymyśliła odpowiednią ripostę, u jej boku
pojawił się Jack.
- Spacer - przypomniał trochę zbyt stanowczo. - Obiecałaś
mi spacer przy księżycu. Przepraszamy, Brigitte.
Niczego mu nie obiecywała, ale nie chciała się kłócić.
Wystarczy, że chce ją rzucić. Może lepiej, będzie to miała za
sobą. Chociaż właściwie to głupota myśleć, że ją rzuci. Wcale
nie musi jej rzucać, bo między nimi nic nie było. Przespali się ze
sobą, i tyle. Powinna być na tyle rozsądna, by nie mylić seksu z
miłością. Tak jak postępowi ludzie.
I barbarzyńcy, przemknęło jej przez głowę. Właściwie to
wcale nie jest takie postępowe. Im więcej o tym myślała, tym
bardziej uważała, że to prymitywne podejście.
Na brzegu morza zdjęli buty. Coraz bardziej oddalali się od
domu. Ogromny okrągły księżyc wisiał nisko, tuż nad palmami.
Nadawał wszystkiemu srebrzystą poświatę, odbijał się w
spokojnej wodzie.
249
- Wygląda jak srebrna droga, spójrz. - Wskazał wstęgę
światła na ciemnym morzu. Wziął ją za rękę.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]