[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Ciszę, jaka nastąpiła, przerwał ostry dzwięk telefonu. Chase, wdzięczny
za tę przerwę w rozmowie, chwycił słuchawkę.
- Chase, jest tam Lucky?
- To Devon. Wygląda na coś pilnego. Lucky złapał słuchawkę.
- Devon? Czy to...
- Tak. Właśnie odeszły mi wody. Dzwoniłam do lekarza. Kazał mi
natychmiast przyjechać do szpitala. Bóle stają się coraz silniejsze.
- Boże! - Przeciągnął dłonią wokół twarzy. Znajdował się dobre dziesięć
kilometrów od domu. - Dobrze. Wszystko w porządku. Spotkamy się w
szpitalu. Pospiesz się. I powiedz mamie, żeby prowadziła ostrożnie. Pada
deszcz!
- Jej tu nie ma.
- Co?!
- Wyszła.
- Wyszła? Dokąd wyszła?
- Chyba pojechała zawiezć jedzenie jakiemuś choremu znajomemu. W
każdym razie wychodząc zabrała zupę i ciasto orzechowe.
- Devon! Niech to cholera wezmie! - krzyknął. - Usiądz. Nie, połóż się.
Tak, połóż się. Bądz spokojna. Zaraz tam będę.
- Jestem zupełnie spokojna. I czuję się na siłach, by sama pojechać do
szpitala.
- Nie faszeruj mnie teraz tymi feministycznymi bzdurami, Devon!
- Przestań na mnie krzyczeć!
- Jeśli spróbujesz prowadzić, zamorduję cię. Naprawdę, Devon. Jestem
już w drodze. Pięć minut. Połóż się, na miłość boską!
Odłożył słuchawkę, zanim zdążyła odpowiedzieć, i rzucił się do drzwi.
Chase prawie deptał mu po piętach. Miał pełny obraz sytuacji, chociaż
słyszał rozmowę tylko z jednej strony.
- Możemy zadzwonić po karetkę, żeby po nią przyjechała -
zaproponował.
- Pobiję ich w czasie.
- Tego się właśnie obawiam.
Wsiedli do mustanga. Lucky zajął miejsce za kółkiem. Ruszyli
pośpiesznie.
16
- Rozchmurz się, Pat, inaczej pomyślę, że zamierzasz mnie aresztować.
Szeryf Pat Bush, z ręką zaciśniętą na łokciu Laurie Tyler, ciągnął ją w
kierunku swojego służbowego samochodu. Wirujące alarmowe światło
malowało tęczę w ponurym zmierzchu.
- Może powinienem.
Jednym pociągnięciem otworzył drzwi od strony pasażera i praktycznie
wepchnął ją do środka. Okrążył maskę i zajął miejsce za kierownicą.
Włączył bieg i z piskiem opon opuścił chodnik.
- Nie rozumiem, dlaczego jesteś na mnie taki zły, Pat. Przecież nie jestem
jasnowidzem, skąd mogłam wiedzieć, że akurat dzisiaj Devon będzie
rodzić. To cztery tygodnie przed terminem.
- Nikt nie wiedział, gdzie się podziewasz. Zawsze ktoś powinien
wiedzieć, gdzie jesteś, Laurie. Dla twojego własnego bezpieczeństwa.
Teraz objezdziłem całe miasto, żeby cię znalezć.
Siedział u siebie w biurze, gdy zadzwonił do niego Chase.
- Lucky wpakował właśnie Devon do samochodu - poinformował go - ale
nie mamy pojęcia, gdzie się podziała mama.
- Znajdę ją!
- Dzięki, Pat. Miałem nadzieję, że to zaproponujesz. Poszukałbym jej
sam, gdyby nie to, że Lucky całkiem oszalał. Przyjechaliśmy tu z biura z
prędkością rakiety, omal nie przypłacając tego życiem. Nie mogę
pozwolić mu prowadzić.
- W porządku. - Pat westchnął. - Gdy tylko zlokalizuje Laurie, przywiozę
ją do szpitala.
Prawie godzinę krążył po ulicach miasta, wypatrując sa mochodu Laurie.
Szukał na parkingu przed sklepem spożyw czym, przed pralnią i we
wszystkich tych miejscach, gdzie mogła przebywać. Dzwonił z telefonu
znajdującego się w sa mochodzie, próbując trafić na jej ślad przez
znajomych. Dopiero czwarta rozmowa okazała się efektywna.
- Wydaje mi się, że zamierzała zanieść jedzenie jakiemuś choremu
przyjacielowi - powiedział jeden ze znajomych Laurie z klubu
brydżowego. - Gdy rozmawiałem z nią rano o spotkaniu w przyszłym
tygodniu, piekła właśnie ciasto.
- Chory przyjaciel? Wiesz, kto?
- Ten mężczyzna, którym się opiekowała. O ile dobrze pamiętam, nazywa
się Sawyer.
Teraz Pat wyjął z ust rozłupaną zapałkę i upuścił ją na mokrą podłogę
samochodu.
- Jak się czuje pan Sawyer?
- Dużo lepiej - odparła Laurie ozięble.
- Mógłbym się o to założyć.
- Przekażę mu, że pytałeś o niego.
- Nie trudz się.
- Biedny człowiek.
- A co mu jest?
- Przeziębił się.
- Ach tak...
Odwróciła głowę i uniosła brwi.
- Co to ma znaczyć?
- Co takiego?
- Ten komentarz.
- Nic nie znaczy.
- Nie podobał mi się. Zabrzmiał ironicznie.
- Dlaczego uparłaś się grać rolę pielęgniarki przy tym słabowitym,
chudym mięczaku?
- Pozwól sobie przypomnieć, że niedawno, gdy miałeś katar, tobie
również przyniosłam zupę. Czy uważasz, że to uczyniło z ciebie
mięczaka?
Pat przygarbił się nad kierownicą i ścisnął ją mocniej.
- To było co innego.
- Jak to?
- Na miłość boską, Laurie, czy przyszło ci do głowy, co pomyślą o tobie
ludzie, gdy dowiedzą się, że chodzisz sama do mieszkania Sawyera? I to
wieczorem? Gdy on leży w łóżku? Chryste! Będą przekonani, że się
pomiędzy wami dwojgiem coś działo.
- A myślisz, że się działo? - Przekrzywiła głowę na bok i spojrzała na
niego spod przymrużonych powiek.
Wytrzymując jej wzrok, odparł:
- Szczerze mówiąc, sam nie wiem, co myśleć.. Sprawia wrażenie
strasznego ciapciaka, a ty jesteś najwidoczniej w nim zadurzona. Od
jakiegoś czasu bywa regularnie na niedzielnych obiadach. Gdy
przyjechałem któregoś wieczoru w zeszłym lygodniu, by zobaczyć się z
tobą, byłaś z nim na jakimś przyjęciu. Całą poprzednią sobotę spędziliście
razem w Can-Ion, na pchlim targu. We wtorkowy wieczór poszliście na
[ Pobierz całość w formacie PDF ]