[ Pobierz całość w formacie PDF ]
spytał strażnik.
- Paul Abrums. Na co dzień emerytowany glina, próbujący dorobić kilka dolarów do
emerytury. Na szczęście byłem w pobliżu, by powstrzymać rozwój wypadków. Teraz
mówię jeszcze raz: Odłóżcie broń na biurko!
Marissa odsunęła się, gdy strażnik podszedł do biurka i położył swój rewolwer.
Wendy wstała z podłogi i dołączyła do Marissy.
- Teraz - powiedział Paul - jeśli obydwaj panowie zechcieliby podejść do tej ściany i położyć na
niej ręce, to czułbym się znacznie lepiej. Azjaci wymienili spojrzenia i usłuchali. Paul podszedł do
biurka i zabrał rewolwer wtykając go do kieszeni spodni. Następnie podszedł z tyłu do strażnika i
przeszukał go sprawdzając, czy nie ukrywa innej broni. Zadowolony, zajął się mężczyzną w
szarym garniturze.
W tym momencie tamten odwrócił się i wydając gardłowy okrzyk, kopnął rewolwer w
ręku Paula, posyłając go szerokim łukiem pod okno na podłogę. Nie tracąc
sekundy przyjął pozycję atakującą i ponownie wydając okrzyk, skierował
następnego kopniaka w głowę Paula.
O ile pierwszy kopniak zaskoczył Paula, to na drugi był już przygotowany.
Doświadczony w walkach ulicznych, przykucnął i uchwycił krzesło, ciskając je w
brzuch przeciwnika. Chińczyk przewrócił się.
Teraz strażnik pochylił się, szykując do ataku. Jego ruchy zdradzały duże
doświadczenie w sztuce walki. Zaszedł Paula z boku, gdy ten bezskutecznie
próbował uwolnić colta o długiej lufie z kieszeni spodni. Pozostawiając na
chwilę rewolwer, detektyw chwycił ze stołu lampę i odparł nią błyskawiczne ciosy
strażnika. Gdy nowe przedmioty znalazły się w akcji, Marissa i Wendy uciekły
przez drzwi do oddziału terapii ultradzwiękowej. Chciały jednego: znalezć się w
bezpiecznym miejscu.
Wpadłszy do gabinetu USG, w którym były zaledwie kilka minut temu, pośpiesznie
zapaliły światło i pobiegły do drzwi laboratorium. Wendy odnalazła wyłącznik
światła i włączyła go. Marissa zamknęła drzwi, a zauważywszy zamek, przekręciła
go. Następnie popędziły pomiędzy stołami laboratoryjnymi i inkubatorami do
drzwi głównego korytarza. Zanim się tam znalazły, usłyszały, że ktoś dobija się
do drzwi gabinetu za nimi, a potem dobiegł je odgłos tłuczonego szkła szyby w
drzwiach. W panice dopadły drzwi głównego korytarza, Wendy próbowała je
otworzyć, lecz stwierdziła, że są zamknięte. Gdy szarpała się z zamkiem, Marissa
odwróciła się i spostrzegła ścigającego je strażnika. Chwytając różne naczynia
laboratoryjne, zaczęła nimi rzucać w zbliżającą się postać. Tłukące się szkło
przeszkodziło nieco strażnikowi, ale go nie powstrzymało.
W końcu Wendy wyważyła drzwi. Obie kobiety wpadły do ciemnego głównego
korytarza. Chcąc ominąć poczekalnię, w panice pobiegły na oślep wprost, mając
nadzieję, że skręcą do innej klatki schodowej.
Na ostrym zakręcie w prawo, w ciemnym korytarzu gwałtownie zwolniły, ślizgając się i niemal
przewracając. Teraz widziały okno przy końcu korytarza, przez które sączyło się światło
uliczne. Nie było tam jednak czerwonego światła Exit . Z tyłu usłyszały, że drzwi laboratorium
rozwarły się z hukiem. Strażnik był już niedaleko. Zatrzymały się gwałtownie, niemal z
poślizgiem, przy końcu hallu pod oknem i poczęły gorączkowo sprawdzać drzwi po obu
stronach. Wszystkie były zamknięte. Spojrzały wzdłuż korytarza i dostrzegły, że strażnik już
jest na zakręcie. Szedł nadal w ich kierunku, lecz zwolnił kroku; były osaczone.
Po prawej stronie Marissa dostrzegła oszkloną wnękę. Szarpnęła drzwiczki i
chwyciła
ciężką końcówkę węża przeciwpożarowego. Zwoje węża wypadły na podłogę w
bezładnej
plątaninie.
- Odkręć zawór - krzyknęła.
Wendy sięgnęła do szafki, próbując przekręcić gałkę, lecz ta ani drgnęła. Użyła
obu rąk. Gdy spróbowała z całej siły, wąż ożył. Nagle ruszony zawór obrócił się
lekko i Wendy otworzyła go do końca.
Marissa oburącz trzymała ciężką końcówkę, kierując ją w stronę zbliżającego się
strażnika. Pomimo że stała pewnie, nie była przygotowana na siłę odrzutu, która
cisnęła ją do tyłu. Koniec węża wypadł jej z rąk i zaczął wściekle miotać się po
podłodze. Marissa uskoczyła w bok, gdyż z wijącego się węża woda tryskała we
wszystkich kierunkach. Zauważywszy przy wnęce punkt alarmowy, Wendy pociągnęła
dzwignię, uruchamiając zarówno alarm, jak i system automatycznego gaszenia. Tym
jednym ruchem wyzwoliła też alarm w oddziale straży ogniowej w Cambridge,
przerywając wysoko obstawioną partię pokera.
Marissa i Wendy rozpłakały się, nie mogąc powstrzymać łez i zapanować nad
emocjami, które przeszły od przerażenia do ulgi, a teraz do uczucia poniżenia.
Tej przygody nie będzie można zapomnieć. Obie przyznały, że była najgorsza ze
wszystkiego, co je dotychczas w życiu spotkało.
Siedziały na pokiereszowanych drewnianych krzesłach, z których lakier odpadał
płatami, jak skóra po ciężkim poparzeniu słonecznym. Krzesła stały pośrodku
pustego obskurnego pokoju, zaśmieconego odpadkami i cuchnącego alkoholem i
wyschniętymi wymiocinami. Jedyną ozdobą pomieszczenia był wizerunek
niezadowolonej twarzy Michaela Dukakisa powieszony na ścianie.
W pobliżu siedzieli Robert i Gustaw. George Freeborn, osobisty adwokat Roberta,
siedział na krześle pod oknem, balansując aktówką ze skóry aligatora na
kolanach. Była godzina druga rano. Znajdowali się w pomieszczeniu sądu
dzielnicowego. Marissa zaczęła wreszcie odzyskiwać panowanie nad sobą, ale do
oczu nadal napływały jej łzy.
- Spróbuj się wziąć w garść - rzekł Robert.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]