[ Pobierz całość w formacie PDF ]
kukiełka Ibn Tariqa, który jest moim sługą. Ciebie i pozostałych nie będzie.
Nie rzekł Jim. Na pewno nie.
Gdy Aryman mówił, on już ułożył sobie w myślach plan działania.
Odwrócił się do towarzyszy.
Jeśli teraz mi pomożecie rzekł, patrząc na nich przy odrobinie szczęścia
możemy wygrać. Zwiat może zwyciężyć i to będzie kres Arymana.
Rozdział 29
Jim obserwował zwrócone ku niemu twarze. Oblicze Briana wyrażało radość,
Angie i skrzatów zaufanie, a mina Geronde była wiernym odbiciem wojowniczego
nastroju Briana. Podobną ochotę do walki z wrogiem widział u sir Geoffreya i sir
Briana. Baiju uśmiechał się.
Jeśli zwycięży, zginiemy oznajmił Jim. Jeżeli będziemy się trzymać razem,
możemy wepchnąć go tam, skąd przybył i jego władza tutaj się skończy. Będziecie
jednak musieli dać z siebie więcej niż kiedykolwiek przedtem. Kiedy złączymy dłonie,
musimy trzymać je, aż będzie po wszystkim. Nie wolno wam puścić w imię tego, za
co gotowi jesteście umrzeć, co jest ważniejsze od życia. Odczekał moment,
sprawdzając, czy wszyscy go zrozumieli, a potem mówił dalej: Jeśli w obronie
wszystkiego, co dla nas ważne, razem stworzymy ludzki łańcuch, Aryman nie zdoła
go przerwać. Wspólnymi siłami wepchniemy go tam, skąd przyszedł.
Jest was za mało rzekł Szepczący. Jim zignorował go. Kto pod takim
warunkiem chce złączyć ze mną dłonie? zapytał.
Angie uśmiechnęła się i wsunęła dłoń w wolną dłoń Jima. Drugą chwyciła rękę
Briana, Geronde już trzymała go z drugiej strony. Hob Jeden de Malencontri
wyciągnął rączkę i dumnie włożył ją w dłoń Geronde. Hob z Malvern złapał go za
drugą.
Chcę być dzielny jak ty powiedział do Hoba z Malencontri.
Będziesz zapewnił go skrzat.
Sir Geoffrey próbował podać rękę Geronde, lecz ta odsunęła się. Nie zwracając
na niego uwagi, spojrzała na sir Renela.
Sir Renelu? powiedziała wyraznie i twardo. Czy masz za co umierać?
Tak odparł rycerz. Mój honor, który postradałem i odzyskałem.
Podszedł i chwycił wolną rękę Hoba z Malvern, a drugą wyciągnął do sir
Geoffreya, który ją przyjął. Obaj uśmiechnęli się jak starzy przyjaciele spotykający
się po długim niewidzeniu. Ludzki łańcuch był kompletny.
Dobrze powiedział Jim. A teraz stańcie w półkolu&
Urwał. Ibn Tariq podszedł do nich i chwycił jedyną wolną dłoń sir Geoffreya.
Byłbym wolny wyjaśnił, spoglądając na Jima.
Przyda nam się twoja siła powiedział Jim. A wtedy Hasan ad-Dimri podszedł i
złapał drugą rękę Ibn Tariqa,
Byłbym taki jak przed laty powiedział.
A więc trzymajcie się polecił Jim. Jeśli ktoś przerwie łańcuch, ten straci swą
moc. A teraz ustawcie się półkolem i przepędzmy go.
Nie zdołacie rzekł Szepczący.
Jim nie zwrócił na to uwagi.
Arymanie! zawołał. Na laskę, którą trzymam, i prawa obowiązujące w twoim
królestwie, wzywam cię: pokaż się!
Odpowiedział mu przeciągły i monotonny syk, złowrogi, ogłuszający i
oszołamiający świst w ich głowach. Tymczasem przed nimi choć nie byli w stanie
orzec, czy na horyzoncie, czy tuż obok pojawiło się coś jakby czarne słońce.
Tak jak w słonce, nie sposób było na nie patrzeć. Paliło, zdawało się lśnić i
migotać, gdy ktoś skierował nań oczy. Jakby coraz to nowy czarny dysk szybko
nakładał się na drugi i stapiał z nim odrobinę bliżej niż przedtem. Ciągnął od niego
silny, choć niezauważalny, lodowaty wiatr, który mroził wolę, a nie ciało.
Ten podmuch nie mógł zepchnąć ich do tyłu ani nawet zbić z nóg. Mimo to był jak
wielka dłoń popychająca każdego z osobna. Usiłował odepchnąć ich, nawet nie
dotykając, jedynie tą potworną, wciąż ponawianą grozbą, by nie zbliżali się do tego
czarnego słońca.
Trzymajcie się. Idziemy! rzekł Jim.
Zrobił kilka kroków naprzód, a pozostali poszli z nim. Czuli napierającą na nich
siłę nie tylko na twarzach, ciałach i kończynach, lecz w sobie do szpiku kości.
Szli jednak naprzód, a każdy ich krok był jak pięciomilowy skok po powierzchni
czasoprzestrzeni na dole. Już po pierwszych krokach czarne słońce stało się
większe i bliższe. Napór wzrósł. Zciskał ich i próbował wyssać z nich życie. Zwolnili.
Idzcie! zagrzewał się Jim. Nie zatrzymujcie się!
Niewidzialna siła szarpała ich złączone dłonie, osłabiając wolę. Coraz trudniej
przychodziło im trzymać się za ręce. Teraz jednak każdy z nich miał nie
wypowiedzianą świadomość, że nie ma odwrotu. Gdyby przystanęli lub cofnęli się,
ciemność natarłaby i pochłonęła ich.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]