[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Townsend obchodząc samolot z tyłu.
- Dokładnie. - Powiedziała Abby.
Ciemne chmury zbierały się na wschodzie i można było wyczuć jakąś zmianę w
powietrzu. Mogłam poczuć jak stają mi włoski na plecach kiedy Townsend
odwrócił się do mnie i powiedział. - Cóż, Panno Morgan, rozejrzyjmy się, dobrze?
- Tutaj. - Wręczyłam mu zdjęcia witrażu.
- I myślisz, że to jest... - Zaczął Townsend.
- To mapa. - Powiedziała mu Liz.
- Widzi pan znak krzyża na plamce. - Powiedziała Bex, jakby nie było możliwe,
że ktoś może mieć wątpliwości.
- Wie pan o liście pierwszych członków Kręgu, jaką Gillian Gallagher robiła,
nieprawdaż? - Zapytała Macey.
Townsend delikatnie się zaśmiał, jakby nikt tak młody i kobiecy nie odważył się
go o coś zapytać. Uśmiechnęła się do niego, jakby lepiej było, żeby się
przyzwyczaił.
- Wiem o historiach. - Powiedział Townsend. - Ale to są tylko historie, wiecie o
tym? Nigdy nie było dowodu, że Gilian Gallagher zaczęła a tym bardziej
skończyła to małe zadanie.
- Zrobiła to. - Powiedziała Macey.
- To bardzo dobrze, Panno McHenry, ale..
- Myślimy, że skrytka nie była pusta zeszłego lata. - Powiedział Zach i to, w
końcu, przyciągnęło pełną uwagę Townsenda.
- Myślimy, że tam było to. - Sięgnęłam po cienki łańcuszek dookoła mojej szyi i
przeciągnęłam wisiorek przez głowę, trzymając go, żeby mój były nauczyciel mógł
go zobaczyć.
Nikt nic nie powiedział kiedy Townsend patrzył pomiędzy herbem na wisiorku a
tym na zdjęciu.
Wydawało się, że zabrało mu wieczność potrząśnięcie głową i powiedzenie. - To
nic nie znaczy. - Wziął głęboki wdech i odwrócił się do wody, wskazując na kuter
rybacki zacumowany niedaleko. - Ale wydaje mi się, że jest tylko jeden sposób,
żeby się przekonać.
Jest cała sekcja w naszej bibliotece poświęcona Gillian Gallagher jej rodzinie, jej
życiu. Jej dziedzictwie, jej szkole. Przeczytałam wszystkie te książki w siódmej
klasie, więc wiedziałam, że rodzina Gilly wywodziła się ze wschodniego wybrzeża
Irlandii. Wiedziałam, że jej dziadek był lordem, a jej tato był drugim synem. Ale
mimo że byłam całkowicie zdolna do znalezienia jej rodowego domu na mapie
sprzed lat, nic nie przygotowało mnie na wycieczkę łódką, na którą zabrał nas
Townsend tego popołudnia.
Fale Atlantyku rozbijały się o kamienne wybrzeże. Mój żołądek przewracał się i
burzył, kiedy stałam patrząc na pionową ścianę klifu, który wznosił się przed
nami, wyrastającą na dziewięćdziesiąt metrów ponad ocean. Woda chlupała na
nim, a łódka bujała się, otulona mgłą.
- Co jest nie tak, dzieciaku? - Spytała mama.
- Co jeśli tutaj tego nie ma? - Krzyknęłam przez dzwięki łódki i ryk oceanu. Piana
opryskała mi twarz. - Co jeśli nie mamy racji?
Mama się uśmiechnęła. - Wtedy będziemy wiedzieli. - Odkrzyknęła i odsunęła
mokre włosy z moich oczu. - W każdym razie będziemy wiedzieli.
Widziałam, że Zach patrzy na mnie z drugiej strony łódki. Uśmiechnął się. Proste
spojrzenie mówiące W porządku, mamy to pod kontrolą. Wszystko będzie
dobrze. I bardziej niż wszystkiego chciałam, żeby miał rację.
Kiedy Townsend zatrzymał łódkę niebo było w niesamowitym odcieniu szarości,
jakby wody oceanu i wysokie klify zmieszały się i utworzyły chmury wiszące
ponad nami, zasłaniające słońce. Aódka się kołysała, a Liz chwyciła się za brzuch.
Jej twarz była w bladym odcieniu zieleni.
- Dlaczego się zatrzymujemy? - Zapytała i przez sekundę pomyślałam, że może
zwymiotować.
- Jesteśmy na miejscu. - Powiedział Townsend.
- Ale jak my... - Głos Macey zamarł kiedy wskazała na szczyt pionowych klifów.
Mama i Abby wymieniły się spojrzeniami, ale to Townsend sięgnął do skrzynki,
wyciągnął linę i rzucił ją w stronę Bex. - Będziemy się wspinać.
Musiałam stać się silniejsza.
Po kilku poprzednich tygodniach odpryski mgły czułam jak zastrzyk adrenaliny.
Skały były twarde i gładkie pod moimi rękoma, wygładzone wiatrem i słoną wodą,
i siłą idącą za kilkoma stuleciami.
Te klify były tutaj kiedy Gilly była małą dziewczynką. Te klify będą tutaj długo po
tym, jak ja i moje współlokatorki już odejdziemy. Ta myśl była komfortowa kiedy
Bex wspinała się obok mnie. Kątem oka widziałam Zacha po mojej lewej.
To nie był wyścig wiedziałam to ale nie mogłam się powstrzymać przed
zwiększeniem wysiłków, żeby wspinać się szybciej; pot i adrenalina były moimi
sprzymierzeńcami, przepływając przez moje ciało, przypominając mi że byłam
tam wisząc po drugiej stronie świata. Byłam żywa.
Może nie pamiętam wakacji, ale przynajmniej je przeżyłam.
Mój kucyk rozwiewał się po mojej twarzy. Mgła przylgnęła do moich rzęs. Tam, z
wiatrem który chłostał Atlantyk i rozbijał się na klifie czułam się milion mil od
Alp, więc kontynuowałam wspinaczkę.
Mogłam usłyszeć jak Mama i Abby pomagają Liz, mówiąc jej gdzie może położyć
ręce i przypominając jej, że jest bezpieczna że ją ubezpieczają. (Nie
wspominając że to ona zaprojektowała ten szczególny model uprzęży
wspinaczkowej w zeszłym roku.)
I wtedy, w końcu, zobaczyłam rękę sięgającą po mnie przez mgłę.
- Hej, Dziewczyno Gallagher. - Powiedział Zach, podciągając mnie na stały grunt.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]