pdf > ebook > pobieranie > do ÂściÂągnięcia > download

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 No! już mniejsza, co ona tam rozumie  rzekł Maszko  ale co ty zamierzasz czynić?
 Ot właśnie, że i ja dobrze nie wiem. Im więcej mi się ona podoba, tym mniej mam
ochoty zrzekać się jej, a z drugiej strony, iść wbrew sercu i woli takiej kobiety?...
 Matka ją zmusi  zauważył książę Antoś.
 Ja nie chcę, by ją ktokolwiek zmuszał!
 A jednak powinieneś się z nią żenić  rzekł Maszko.  Ludzie jak my nie powinni ustę-
pować takim Iwaszkiewiczom.
 Dać lekcję i ustąpić  mruczał Jaś.  Tak, to jedyny punkt wyjścia!... jedyny punkt wyj-
ścia!
 Co? jaki?
 Taki!  rzekł wskazując na pistolety zawieszone nad łóżkiem. Miś rozczesał faworyty.
 Służę ci za świadka  rzekł.
 Stchórzy Iwaszkiewicz!  krzyknął Maszko.
Złotopolski spojrzał na niego uważnie. Maszko się zmieszał.
 Daruj mi, Maszko, ale sądzę, że ty byś prędzej stchórzył  Iwaszkiewicz nie stchórzy.
 Służę ci za świadka  powtórzył Miś.
 Dobrze, ale pierwej muszę sam się z Iwaszkiewiczem rozmówić. Skończy się na tym, że
ustąpię. Z Fanią, a zwłaszcza z jej łzami nie potrafię wojować.
 To do czegóż pojedynek?
 Powiedziano by, że ja, Jan Złotopolski, zląkłem się Iwaszkiewicza. Nie, pojedynek musi
mieć miejsce. Ustąpię, ale dam lekcję. Nie myślę go zabijać  ale, albo on mnie, albo ja jemu
dam lekcję.
 Z jakiej przyczyny chcesz iść do niego?
 Dla rozwiązania zagadki i znalezienia powodu do pojedynku.
 Mogłeś Fanny o to spytać.
 Nie chciała mi powiedzieć, by, jak sama mówiła, nie drażnić mnie. Ona trochę przewi-
duje pojedynek i boi się go dla... Iwaszkiewicza.
 Kiedy do niego pójdziesz?
 Dziś. Gdzie on mieszka?
 Nie wiem, ale zastaniesz go do wieczora w fabryce.
 Pójdę do fabryki.
X
Jakoż o piątej wieczorem udał się Jaś do fabryki, ale nie zastał w niej Iwaszkiewicza. Na-
tomiast młody jakiś inżynierek o rudych włosach, czarnych oczach i kobiecej prawdziwie twa-
rzy, z wielką grzecznością wskazał mu pokój dyrektora. Jaś postanowił oczekiwać na Iwasz-
kiewicza, który miał nadejść za godzinkę, a tymczasem z nudów rozpatrywał się po dyrektor-
skiej izbie lub wyglądał oknem na dziedziniec fabryczny. I jedno, i drugie zajmowało go nie
71
pomału. Pokój, w którym siedział, na pierwszy rzut oka zdradzał pracownię inżyniera.
Ogromne brystole z pozaczynanymi rysunkami, wzory rozmaitych machin, których by Jaś
nawet nazwać nie umiał, mapy, termometry, narzędzia fizyczne, tabele i księgi rachunkowe
napełniały wszystkie kąty tej izby. Przy wchodowej ścianie była szafa napełniona książkami,
na której stał ogromny globus i miniaturowa lubo bardzo dokładna lokomotywa. Po innych
wisiały portrety znakomitych inżynierów zagranicznych; na wielkich półkach umieszczonych
tuż obok biura widać było próbki rozlicznych rud żelaznych. Z tym wszystkim komnata była
dość posępna; czarne drewniane krzesła, czarny stół i szafy stanowiły całe jej umeblowanie.
Ale też znać było, że nie przesiadywał w niej wykwintniś, tylko surowy mąż pracy. Praca
twarda i wytrwała widniała tu z każdego szczegółu. Izba malowała mieszkańca. Złotopolski
rozglądał się po niej z mimowolnym szacunkiem, połączonym ze zdziwieniem. On, który jako
prawdziwy gentleman, nie robił całe życie nic a nic, on, trefny118 wykwintniś, którego zajęcia
dzienne zależały od tego, jakie ubranie brał rano, może pierwszy raz w życiu spotykał się tu z
pracą twarz w twarz. Mimo woli porównał się teraz z Iwaszkiewiczem  i mimo woli uczuł,
jak wiele niższym był od niego. Serce ścisnęło mu się smutkiem; zrozumiał, że Fanny miała
słuszność.
Głuche poczucie tego odbiło się i na jego twarzy, ale posępną zadumę przerwał mu młody
rudawy inżynier, który zbliżywszy się rzekł uprzejmie:
 Dyrektor przyjdzie o szóstej, mamy więc jeszcze pół godziny czasu; może tymczasem
zechce pan obejrzeć fabrykę?
 Najchętniej. Dokąd pójdziemy?
 Pokażę panu machiny, warsztaty, kuznię, ślusarnię, odlewnię i co sam pan zechce.
Wyszli z izb inżynierskich. Młody i żywy jak iskra towarzysz Jasia nie żałował objaśnień.
Wszedłszy do ogromnego, hałaśliwego budynku, posłuchał trochę i rzekł:
 Tak, panie! idzie u nas robota, idzie!
 Ależ tu można ogłuchnąć  zauważył Jaś.
 Fraszka! trochę przyzwyczajenia!
A rzeczywiście trzeba było i sporo przyzwyczajenia. Fabryka była w pełnym biegu.
Ogromne koła zębate i niezębate poruszały się z piekielnym rozmachem i piekielną szybko-
ścią; olbrzymie tłoki podnosiły się i spadały ruchem, mającym coś potwornego, warczenie
kół, łoskot, zgrzyt, przerazliwy świst i bolesne wycie piłowanego żelaza, huk młotów, ści-
skały duszę jakimś nieokreślonym a lękliwym poczuciem owej niepojętej siły, która nadawała
ruch wszystkiemu. Każda cegiełka budynku trzęsła się jak w febrze; słowa ginęły dla ucha;
samo powietrze zdawało się drżeć przelękłe.
 A co panie?  krzyknął inżynier do ucha Złotopolskiemu.
 Potęga! potęga!
 A tak ciągle jest od czasu, jak mamy dyrektorem Iwaszkiewicza.
 Czy tak?
 To panie jego ręka porusza wszystko.
 Ano zdolny musi być człowiek?
 Ho! ho! przy tym praca! praca! Dawniej tu inaczej bywało. Fabryka poczynała już ban-
krutować. Chodz pan dalej.
To mówiąc młody inżynier przeskoczył z belki na belkę;
Złotopolski podążał za nim.
 Ostrożnie, bo pana pasy złapią! Tędy!
118
trefny  (starop.) elegancki, wytworny, a także zabawny, dowcipny.
72
Tymczasem pociemniało na dworze, w budynku zabłysły kinkiety119, a przy ich blasku,
przy łamaniu się światła z cieniem, sala przybrała fantastyczne pozory jakiegoś przedsionka
piekieł.
 Koło zębate o podwójnym działaniu wynalazku dyrektora  zakrzyczał głosem cycero-
na120 inżynier.
Złotopolski spojrzał na ukazywany mu okrągławy potwór, kręcący się ze wściekłością w
ciemnym kącie.
 Klapy bezpieczeństwa systemu amerykańskiego, zastosowane pierwszy raz w kraju przez
dyrektora!
Jaś zagryzł wargi. Czymże on był przy owym Iwaszkiewiczu?
 Dmuchawki zabezpieczające robotników od opiłków, zastosowane przez dyrektora!
 Mało musicie mieć robotników, kiedy ich tak zabezpieczacie?
 Mamy dość, ale robotnik, to człowiek jak my i blizni nam. W innych fabrykach, gdy ro-
botnik umiera, dzieci pozostają bez chleba, u nas inaczej.
 Jakże to u was?
 Dyrektor los wdów i sierot zabezpieczył ze składek ogólnych.
Jasiowi smutek ścisnął serce: czymże on był przy owym Iwaszkiewiczu?
Ale zarazem obudziło się w nim dziwne uczucie szacunku dla współzawodnika. Uczucie
to sformułował Jaś w ten sposób:
 Chciałbym posiadać przyjazń takiego człowieka.
 Przejdzmy do szlifierni, jeżeli pan chcesz?  pytał inżynier.
 Nie, panie! wyjdzmy już, bo ochrypnę i ogłuchnę zarazem.
 Piękny jest widok w kuzni.
 Nie, mam już dosyć,
Wyszli na dziedziniec fabryczny; na dworze już mrok padał, ale było jeszcze widno.
 Oto właśnie  rzekł inżynier  przechodzimy koło kuzni; rozdymają teraz ogniska; za
chwilę znów zadzwonią młoty.
 Wasz dyrektor musi być czł...
Złotopolski urwał nagle.
W powietrzu zabrzmiała pieśń, przy której wstrząsły się szyby budynku; zagłuchły wszyst-
kie inne odgłosy,  pieśń prawdziwie żelazna; rzekłbyś, nie ludzkie dzwięczały nią płuca 
pieśń na nutę stu młotów, bijących w takt jej słowom.
 Co to jest?  spytał Złotopolski. Oczy młodego inżyniera zabłysły; rumieniec niekłama-
nego zapału wystąpił mu na lica.
 To kowale nasi śpiewają przy młotach. Posłuchaj pan. Przystanęli obaj: słowa pieśni do-
chodziły wyraznie;
Gdy warczy miech, gdy płonie żar,
Wśród razów ech, wśród iskier chmar,
Próżnować grzech, czas  boży dar.
Hej, w obroty ciężkie młoty! [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • cyklista.xlx.pl
  • Cytat

    Do wzniosłych (rzeczy) poprzez (rzeczy) trudne (ciasne). (Ad augusta per angusta). (Ad augusta per angusta)

    Meta