[ Pobierz całość w formacie PDF ]
go za pomocą błyskawicy.
Doktor Jarvis zapalił papierosa i poczęstował mnie. Ostatnio nie paliłem dużo, ale teraz
czułem, że mógłbym wypalić całą paczkę. Gdzieś na dnie żołądka dostawałem mdłości i
za każdym razem, gdy myślałem o pustych oczach Bryana Cordera, miałem uczucie, że
coś się we mnie przelewa.
No cóż, niewiele się znam na legendach odpowiedział doktor Jarvis ale chyba
istnieje jakiś związek między tym, co przytrafiło się Machinowi, a tym, co stało się z
Corderem. Niech pan pomyśli: obaj badali dziwne odgłosy w domu przy Pilarcitos i obaj
rzeczywiście odtwarzają zasłyszane dzwięki Machin oddycha tak, jak oddychało to
coś w bibliotece Seymoura Wallisa, natomiast serce Cordera bije podobnie do rytmu
słyszanego w przewodzie kominowym.
Pociągnąłem ginu z tonikiem. Więc jaką pan ma teorię?
Doktor Jarvis skrzywił się. To właśnie jest cała moja teoria. To coś, te wpływy czy
moce, które opanowały dom, przemycają się na zewnątrz w kawałkach.
No, jasne powiedziałem lakonicznie. A co będzie następne? Ręce i nogi? Nos
czy oczy?
Ale mówiąc te słowa, myślałem o czymś jeszcze. Przypomniałem sobie to, co
powiedziała Jane podczas naszej rozmowy telefonicznej, zaledwie godzinę czy dwie
temu: Slowo w narzeczu Navaho, którego nie umiem wypowiedzieć, ale ono oznacza:
powrócić ścieżką wielu kawałków.
A na kołatce było napisane: Wróć".
Co się stało? zapytał doktor Jarvis. Czy pan jest chory?
Nie wiem. Może. Ale to, co mówiła Jane, w jakiś sposób łączy się z tym, co pan
właśnie powiedział. %7łył przed wiekami jakiś demon, czy coś podobnego, który pokonał
Wielkiego Potwora, chociaż potwór ten był prawie niezniszczalny i nie mogła go tknąć
ani ręka ludzka, ani demona. Ten demon nazywał się Pierwszy, Który Użył Słów dla
Siły, czy jakoś podobnie.
Jarvis wypił gin z tonikiem i zrobił sobie następny. Nie widzę tu związku
powiedział.
Ten związek to informacja, że dewizą demona było słowo indiańskie, które znaczy
powracać ścieżką wielu kawałków".
Zmarszczył brwi. Więc?
Więc to wszystko... To, co zdaniem pana opętało dom Wallisa, przemyca się na
zewnątrz w kawałkach! Najpierw oddychanie, teraz bicie serca.
Doktor Jarvis popatrzył na mnie długo i przenikliwie i nawet nie tknął drinka. Nieco
zażenowany dodałem:
To tylko pomysł. To wszystko wydaje się zbyt wielkim zbiegiem okoliczności.
Czy sugeruje pan, że te dzwięki w domu Wallisa mają coś wspólnego z demonem,
który stopniowo obejmuje władzę nad ludzmi? Kawałek po kawałku?
A pan? Czy pan również tego nie sugeruje?
Doktor Jarvis westchnął i potarł oczy. Nie wiem dokładnie, co ja sugeruję. Może
powinniśmy raz jeszcze pójść do tego domu i zapytać Wallisa, czy zniknął też odgłos
bicia serca.
Jeżeli pan się odważy, to i ja pójdę. Wallis nie kontaktował się ze mną.
Zostawiono mi wiadomość, że telefonował powiedział doktor Jarvis.
Prawdopodobnie pytał o Cordera.
Jarvis wyszukał numer w notatniku i zatelefonował do Wallisa. Czekał, czekał, czekał...
Wreszcie odłożył słuchawkę i oznajmił: Nie zgłasza się. Chyba zrobił jedyną rozsądną
rzecz: wyszedł.
Dokończyłem drinka. A pan by tam siedział? Bo ja nie. Ale zajrzę do niego pózniej po
południu. Doszedłem do wniosku, że wezmę sobie dzisiaj w pracy wolny dzień.
A San Francisco nie stęskni się za swoim ulubionym stróżem sanitarnym?
Zgasiłem papierosa, rozgniatając go w popielniczce.
I tak już myślałem o zmianie pracy. Może się zajmę medycyną, myślę, że to spokojne
zajęcie. Zaśmiał się. Upiłem parę łyków. Widział pan ptaki?
Ptaki? Jakie ptaki? Całą noc tkwię przy Corderze.
To dziwne, że nikt panu o tym nie wspomniał. Cały wasz szpital wygląda jak ptasi
rezerwat. Podniósł jedną brew. Co to za ptaki?
Nie wiem. Nie jestem drugim Audubonem *. Są duże i takie jakieś szare. Niech pan
wyjdzie i popatrzy. Wyglądają złowrogo. Gdybym nie był lepiej wychowany,
powiedziałbym, że to ptaki padlinożerne, czekające na zgon nieszczęsnych bogatych
pacjentów Elmwood.
Dużo ich jest?
* John James Audubon (1785 1815) znany ornitolog amerykański.
Tysiące. Nich pan policzy.
W tej chwili zadzwonił telefon. Doktor Jarvis podniósł słuchawkę i przedstawił się.
Słuchał przez chwilę, potem powiedział: Okay. Idę i rzucił słuchawkę.
Co się stało? zapytałem.
To Corder. Nie wiem, do cholery, w jaki sposób on to robi, ale doktor Crane twierdzi,
że usiłuje usiąść.
Usiąść? Chyba pan żartuje! Przecież ten facet to prawie trup!
Zostawiliśmy nasze koktajle i szybko wróciliśmy korytarzem do pokoju obserwacyjnego.
Był tam doktor Crane i brodaty patolog doktor Nightingale oraz proporcjonalnie
zbudowana czarna kobieta, którą mi przedstawiono jako doktor Weston, specjalistkę od
uszkodzeń mózgu. Mimo tej proporcjonalnej budowy mówiła i zachowywała się jak
prawdziwa znawczyni uszkodzeń mózgu, więc trzymałem się od niej z daleka. Któregoś
dnia pozna przystojnego neurologa i założy rodzinę.
Ale to, co się działo w błękitnej głębi za przeszkloną ścianą, oszołomiło mnie. Poczułem,
że brak mi tchu, jak gdybym wchodził do basenu, w którym woda jest o dziesięć stopni
zimniejsza, niż przypuszczałem.
Bryan Corder miał głowę odwróconą i mogliśmy dostrzec tylko tył jego czaszki i gołe
mięśnie na karku, jak czerwone sznury, przeplatane żyłami. Lecz on się poruszał,
naprawdę poruszał. Sięgał ręką, jakby chciał za coś chwycić albo coś odepchnąć, a nogi
poruszały się.
Doktor Jarvis szepnął: Na Boga, nie da się go powstrzymać?
Doktor Crane, poruszając głową, która wydawała
się o dwa rozmiary za duża, udekorowaną okularami, powiedział: Już zastosowaliśmy
środki uspokajające. Nie wydaje się, żeby wywołały jakikolwiek efekt.
To będziemy musieli przywiązać go pasami. Przecież on nie może się ruszać. To
okropne!
Doktor Weston, ta czarnoskóra dama, przerwała mu. Być może to okropne, doktorze,
ale w zupełności bezprecedensowe. Może powinniśmy pozwolić mu robić to, na co ma
ochotę. I tak nie przeżyje.
Na rany Chrystusa! warknął Jarvis. To wszystko jest nieludzkie!
Nikt z nas właściwie nie pojmował, jak dalece to było nieludzkie, aż do momentu, gdy
Bryan nagle podniósł się na łokciu i powoli zszedł z łóżka.
Doktor Jarvis tylko rzucił okiem na mocno zbudowaną postać z upiorną czaszką
osadzoną na ramionach, na tę zielono odzianą postać, która stała bez żadnej pomocy w
świetle błękitnym jak błyskawica, błękitnym jak śmierć, i wrzasnął do praktykanta:
Wez go z powrotem do łóżka! Rusz się! Pomóż mi!
Praktykant stał przykuty do miejsca, blady jak kreda i przerażony, ale doktor Jarvis
popchnął drzwi łączące salę obserwacyjną i salę intensywnej terapii, a ja wszedłem za
nim.
Panował tam dziwny, chłodny" zapach przypominający mieszaninę alkoholu etylowego
i czegoś słodkiego. Bryan Corder, a raczej to, co z niego zostało, stał w odległości mniej
więcej metra od nas, milczący i niewzruszony, a z jego czaszki wyzierała drapieżna
śmierć.
John powiedział doktor Jarvis cicho.
Tak?
Chcę, aby wziął go pan za lewą rękę i poprowadził
z powrotem do łóżka. Musi pan uważać, aby szedł tyłem, wówczas będziemy mogli
[ Pobierz całość w formacie PDF ]