[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Czy to wódz krzyczał? Wyjrzyj, Charley, prędzej, prędzej!
Podczas naszej krótkotrwałej rozmowy tak się rozjaśniło, że wzrok mój sięgał teraz aż do
zródła. Widziałem cały obóz i okolicę. Tak, to wódz wydał okrzyk. Stał pod rysą, w której nas
więziono, a w której leżeli obecnie spętani i zakneblowani strażnicy. Jego okrzyk zbudził
wojowników. Skoczyli na równe nogi i skupili się dokoła wodza.
Zrazu powstał wir tłoczących się ludzi i głów, po czym całkowicie ucichło. Wódz polecił
uwolnić strażników od więzów i knebli. Stanęli przed nim, a zatem nie uśmierciliśmy ich
uderzeniami w skronie. Wkrótce znów rozległo się wycie. Czerwoni rzucali dookoła
badawcze spojrzenia, lecz nas, oczywiście, nie dojrzeli. Sądzili więc, że uciekliśmy z doliny.
Wódz donośnym głosem wydawał rozkazy. Wojownicy uzbroili się, biegli do koni, wsiedli; i
oto pędzili w galopie po wąskiej ścieżce, którą zjechaliśmy. Jeden za drugim znikali na górze.
* * *
Lecz nie wszyscy opuścili dolinę. Trzech zostało, mianowicie wódz oraz obaj strażnicy,
których zostawiono może za karę, a może dlatego, że jeszcze sił nie odzyskali. Wódz wrócił
na swoje miejsce i usiadł. Strażnicy zaś stanęli w pewnej odległości. Nie śmieli się zbliżyć,
aby nie jątrzyć jego wściekłości.
Jeśli czerwoni mają trochę oleju w głowie, to natychmiast wrócą, rezonował Emery.
Dlaczego? zapytałem.
Gdy nie zobaczą nas na górze, powinni zrozumieć, że zostaliśmy w dolinie.
Bynajmniej. Przypuszczą że mieliśmy dosyć czasu, aby zniknąć z oczu. Będą szukali
śladów, których, oczywiście, nie znajdą. Nie wiedząc, w jakim kierunku zbiegliśmy, rozdzielą
się na kilka oddziałów, które będą nas tropić w rozmaitych stronach. Jestem przekonany, że
nasz plan powiedzie się do końca.
Czekaliśmy. Po kwadransie wrócił jezdziec i złożył meldunek wodzowi. Ten podniósł się
natychmiast i dosiadł konia. Poszli za jego przykładem obaj strażnicy, po czym wszyscy
odjechali, zostawiając nad wodą naszą broń i zrabowaną własność. Zniknęli wnet za skałą, za
którą się rozwijała ścieżka, i wkrótce wyłonili się na górze.
Powiodło się! krzyknąłem uradowany. Powiodło się lepiej, niż można było
sądzić. Wódz odjechał ze strażnikami. Nasze rzeczy, nasze konie stoją niestrzeżone!
Wyjdzmy stąd, wyjdzmy, szybko, szybciej! wołał Emery. Z podniecenia podskoczył
w górę i tak silnie wyciął głową o niską skalę, że jęcząc, usiadł z powrotem.
Jeszcze nie odpowiedziałem. Musimy czekać, aż wódz straci z oczu dolinę.
Nie czekaliśmy długo. Powaliliśmy płytę i wyszli ze szczeliny. Oto odzyskaliśmy wolność!
Emery pragnął natychmiast pobiec po bron, lecz Winnetou ostrzegł:
Mój brat niech sienie spieszy zbytnio. Przede wszystkim przystawimy z powrotem
płytę. Wódz na pewno wnet powróci. Skoro zobaczy, że grobowiec jest otwarty, zwoła
natychmiast wszystkich wojowników.
Cóż to szkodzi! Nie lękamy się ich teraz!
No, mój brat się przechwala. Jedna tylko ścieżka prowadzi w górę. Jeśli ją obsadzą, nie
wydostaniemy się z doliny.
Nie dosięgną ich nasze kule, jeżeli się ukryją za skałą, natomiast my będziemy
wystawieni na ogień.
Wspólnymi siłami podnieśliśmy wieko, aby nakryć grobowiec. Następnie pobiegliśmy nad
wodę, pragnąc czym prędzej odzyskać swój dobytek podróżny. Niczego absolutnie nie
brakowało. Co za radość odzyskać swoją broń i ponadto całą amunicję!
Teraz umykajmy! krzyczał Emery, spiesząc do koni.
Jeszcze nie! zawołałem. Musimy wybadać przedtem, co tam na górze słychać.
Nie jest to konieczne! Czerwoni już nas nie pochwycą! %7ładen Indianin nie odważy się
zbliżyć, skoro odzyskaliśmy broń.
Owszem, jeśli będziemy na równinie. Ale tymczasem tkwimy w tym kotle i nie
wiadomo, czy wyjdziemy stąd niepostrzeżenie. Przede wszystkim więc trzeba pójść na
zwiady.
Co za przesadna ostrożność! Ulegam, choć nie widzę konieczności. Wdrapaliśmy się po
stromej drodze. Przewidując, że wódz wraz z innymi wojownikami może w każdej chwili
wrócić, właziliśmy bardzo ostrożnie. Szybko przebiegaliśmy miejsca otwarte, kryli się za
głazami, aby podsłuchać, czy nikt się nie zbliża. I słusznie! Gdyż oto, stojąc za zakrętem,
usłyszeliśmy tupot kopyt. Winnetou był na przedzie. Wyjrzał za skałę, potem zwrócił się do
nas, szepcząc:
Wódz nadjeżdża.
Sam jeden?
Tak.
Odgłos umilkł. Wódz zatrzymał się i spojrzał w dół. Gdybyśmy nie założyli z powrotem
płyty, zrozumiałby, że się ukrywamy w dolinie. Ale teraz nie powziął żadnego podejrzenia i
pojechał dalej.
Co robić? zapytał Emery.
Schwytać go odezwałem się. Ale nie tutaj. To miejsce niezbyt się nadaje. Krzyk
wodza zwabi wnet wszystkich wojowników. Czym prędzej wróćmy na dół.
Istotnie, zbiegliśmy do kotliny. Zatrzymaliśmy się u wylotu ścieżki. Leżał tu wielki głaz,
za którym mógł się ukryć jeden człowiek. Winnetou przykucnął i rzekł:
Moi bracia niech się schowają za skałą. Kiedy mnie wódz wyminie, skoczą na konia z
tyłu, moi bracia zaś spadną nań z przodu.
Emery i ja cofnęliśmy się o dwadzieścia kroków za róg skały. Po chwili nadjechał wódz.
Wsłuchiwaliśmy się w odgłos kopyt. Teraz zapewne mijał kryjówką Apacza, a oto rumak
zatrzymał się. Naraz rozległ się stłumiony okrzyk. Wyskoczyliśmy zza skały. Na
nieruchomym koniu klęczał Winnetou i ściskał Komańcza za gardło. Zciągnęliśmy
osłupiałego z przerażenia wodza, rozbroili i spętali mu ręce jego własnym lassem. Potem
ponieśliśmy na ustronie i związali mu nogi tak, iż leżał, jak dziecko w powijakach.
Moi bracia niech przy nim zostaną rzekł Winnetou. Ja zaś niezwłocznie wrócę na
górę, aby rozejrzeć się, co mamy dalej począć.
Poszedł. Wielka Strzała leżał u naszych stóp i wbił w nas spojrzenie, w którym malowała
się niewymowna wściekłość. Kto inny na jego miejscu milczałby z pewnością. Ale on był tak
pewny, że zbiegliśmy daleko, i taką płonął ciekawością że zagadnął:
Gdzie się Old Shatterhand i jego towarzysze znajdowali, gdyśmy ich nie widzieli?
W grobowcu twego ojca.
Uff! Czemu nie uciekliście od razu?
Nie chcieliśmy uciec bez broni i rumaków. Odzyskaliśmy je. Winnetou i Old
Shatterhand są nadal zuchwałymi wojownikami!
A zatem widzisz, że wojownicy Komanczów muszę mieć o wiele więcej oleju w
głowie, aby nas utrzymać w niewoli. Schwytaliście nas za sprawą zdrajcy. Ale to tylko raz
jeden mogło się powieść. Tylko taki młody zuchwalec, jak ty, może powziąć myśl
zamurowania nas w grobowcu ojca. Teraz wiesz już, że nie będziemy jego niewolnikami
Wiecznych Ostępach.
A jednak będziecie! Jeszcze nie odzyskaliście swobody.
O, czujemy się tak pewni, jak gdyby wcale nie było na świecie Komanczów! Ta jedna
broń, którą widzisz w mojej ręce, wystarczy, aby wszystkich, twoich wojowników, jednego za
drugim, wysłać do przodków. Chyba słyszałeś o niej?
Tak. Zły duch ci ją podarował. Możesz z niej strzelać bez przerwy.
Skoro wiesz o tym, nie wątpisz chyba, że ujdziemy cało? Nie odezwał się. Zamknął na
[ Pobierz całość w formacie PDF ]