pdf > ebook > pobieranie > do ÂściÂągnięcia > download

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Arill już wcześniej umieścił w saniach pod bara
nicami gorące kamienie.
Jechali przez cichy, biały pejzaż, upstrzony gdzie
niegdzie światłami bijącymi z pojedynczych domów
przykościelnej wsi. Fiord na środku połyskiwał
otwarty, lecz wzdłuż brzegów skuwał go lód.
Pięknie.
- Wiesz, powiadają, że w noc Bożego Narodzenia
na lodzie tańczą aniołowie, ale w tym roku przemo
czyliby nogi - zaśmiał się, ściskając pod przykryciem
rękę żony.
Woznica wesoło zawołał na konie, które zaraz
przyspieszyły. Płozy sań z szumem sunęły po pokry
tej śniegiem drodze.
Thora przytuliła się do męża. Był taki szeroki, cie
pły i bezpieczny.
Ale nigdy nie był całkiem bliski.
Dobrze o tym wiedziała.
Nie był całkiem blisko nawet wtedy, gdy ich cia
ła łączyły się, przepełniając oboje radością.
Gdybyż tylko mogła wymieszać z nim swoją
krew! Gdybyż tylko mogła dać mu dziecko... Wtedy
naprawdę połączyłyby ich więzy krwi, jak powinno
być między małżonkami.
Uśmiechnął się do niej, strzepnął z jej policzka
kilka włosków z futra obramowującego kaptur.
- Zadowolona?
Kiwnęła głową.
- To dobrze. Znaczy, że wszystko w porządku.
Zawahała się, lecz nie mogła się powstrzymać.
63
- Za to ty, Arillu, ty nie jesteś szczególnie szczę
śliwy.
Arill długo milczał. Zapatrzył się w rozciągające
się pod nimi strome pole. Droga wiła się tu zakręta
mi, ale już niedługo dotrą do kościoła.
- Jest mi tak dobrze, jak tylko może być, Thoro.
Nie myśl o tym.
Co można na to odpowiedzieć?
Nie wiedziała, co tak naprawdę mu dolega, przy
puszczała jednak, że ma to pewien związek z faktem,
iż Reina z Vildegrd w końcu go odrzuciła. Zalecał
się do niej przez całe lata, a sposób, w jaki się wo
bec niego zachowywała, sprawił, że nie przypusz
czał, iż spotka się z odmową.
Ona jednak go odrzuciła.
Tak właśnie musiało być.
Ludzie gadali, że miała w zanadrzu innego zalot
nika, mało kto go wprawdzie widział, lecz podobno
on istniał naprawdę. Jakiś obcy dziwak, w ubraniu
przypominającym stroje, w jakich latem zjawiali się
goście z Kopenhagi.
Czy był bogaty? Może to szlachcic?
Nic dziwnego, że Reina się nim zainteresowała.
Arill być może i miał jedno z najlepszych gospo
darstw we wsi, w każdym razie jeśli nie brało się pod
uwagę dóbr urzędniczych i oficerskich. Ale zdaniem
dziewcząt niemiło było na niego patrzeć, blizny
i oszpecona skóra nad okiem budziły przerażenie,
w dodatku był taki milczący i zawsze jakby zasmu
cony, trudno się było na nim wyrozumieć. Istniało
w nim coś takiego, co zmuszało ludzi do zachowa
nia dystansu...
Ona zawsze to szanowała.
64
Nawet po tym, jak wpadła mu do głowy ta niepo
jęta myśl, żeby prosić ją o rękę.
I całą sobą wiedziała: zdarzało się niekiedy, że roz
paczał nad tą, której nie dane mu było poślubić. Nikt
jednak nie widział ani nie słyszał, by zle mówił o tej,
którą dostał za żonę.
Powinna być dumna i zadowolona.
Ale nawet teraz, gdy siedziała ubrana w piękny
strój, otulona kosztowną baranicą, na której widnia
ło jej własne imię, w drodze na przyjęcie do jednych
z najzamożniejszych gospodarzy we wsi...
W głębi ducha i tak wiedziała, że na zawsze pozo
stanie Thorą, prostą służącą.
ROZDZIAA IV
Coraz częściej przychodziła tutaj. Na wyziębio
nym, wilgotnym strychu Zamku Marji istniało całe
królestwo oddzielone od reszty świata. Tu znajdywa
ła coś w rodzaju spokoju. Pod dachem było aż gęsto
od wiszących pajęczyn, wszędzie stały stosy nie zu
żytych materiałów. W jednym kącie leżały potłuczo
ne płytki ceramiczne w taki sam wzór jak ten we
wspaniałej łazience. Były tu worki starej wełny, pęcz
ki niewydarzonych ziół i kufer na kufrze odłożonych
ubrań. Składowano tu krzesła bez nóg i stoły, które
należałoby naprawić, lecz nikomu tak naprawdę nie
były już potrzebne, dlatego o nich zapominano.
Starła kurz z niedużej komody i spostrzegła, że na
mosiężnej płytce widnieją wyryte inicjały Marii.
Uchyliła wieka kilku kufrów.
Znalazła stare książki i tuzin par butów.
Nie miała siły, żeby przesuwać ciężkie skrzynie sto
jące jedna na drugiej, w dodatku nie było to wcale ta
kie ważne. Na pewno wypełniały je znoszone stroje
i kolejne zakurzone, zeżarte przez mole kapelusze.
Zobaczyła stare łóżko, ozdobione rzezbieniami
w głowach.
Były tu też garnki i kotły, pordzewiałe, popękane.
Cały stos kamionkowych talerzy rozsypał się w drob
ny mak. Gdy wyciągnęła się, żeby zdjąć płócienny
worek wiszący na jakimś haku, chmura kurzu wzbi-
66
ła się w powietrze. Przy okazji spadło też gniazdo os,
na szczęście było puste.
Usiadła w czworokącie światła wpadającym przez
jedyne maleńkie okienko w dachu.
Największe pomieszczenie strychu miało tę samą
wielkość, co środkowa część całego domu. W dwóch
skrzydłach zbudowano oddzielne strychy, lecz w ścia
nach zostawiono duże otwory, żeby dało się wietrzyć
i by cały budynek nie zgnił, gdyby okazało się, że dach
przecieka.
W schowkach wzdłuż ściany umieszczono jeszcze
więcej rzeczy. Schowki były obszerne, lecz niskie.
Dziecko na pewno mogłoby po nich biegać, lecz do
rosła kobieta była za wysoka.
Zaskrzypiały wąskie schodki, prowadzące do
otworu w podłodze. Dużych schodów na tyłach
domu nie używano, drzwi były zamknięte na sko
bel. Dawno już nikt nie miał potrzeby, by przeno
sić tędy na górę bądz na dół jakieś większe przed
mioty.
Pokrywa włazu w podłodze powoli się uniosła.
Nie bała się, trochę tylko była zaskoczona, że ktoś
ją tu znalazł.
To Aurora.
Uśmiechnęła się delikatnie, mówiąc:
- Usłyszałam, że tu jesteś. Mój pokój jest bezpo
średnio pod spodem. Płaczesz?
Reina zmieszana pokręciła głową.
- Ja? Nie.
Aurora wolno się do niej zbliżyła. Głos delikatnej
kobiety brzmiał słabo.
- Wydawało mi się, że wyraznie słyszę, jak ktoś
płacze. Ale to przypominało bardziej płacz dziecka.
67
Może kotka nareszcie urodziła kocięta i gdzieś tu je
schowała...
- Na pewno zmarzną, trudno powiedzieć, żeby tu
było ciepło.
- O, nie, ona nigdy by nie urodziła w miejscu, w któ
rym małym byłoby za zimno. Może raczej przy komi
nie, w drugim końcu strychu. W piecu się przecież pa
li, tam na pewno jest przytulniej.
Reina pokiwała głową.
Odkaszlnęła, w gardle jej zaschło, w ustach miała
pełno kurzu.
- Posłuchaj, Reino, mówią, że nie jesteś całkiem
zdrowa. Co się z tobą dzieje?
- Nic, nic mi nie dolega.
- Twoja matka się martwi, ojciec także. I Emmi
czasami rozmawia o tobie z moją matką. Mówi, że
walczysz. Co się z tobą dzieje, Reino?
Reina poczuła łzy cisnące się do oczu. Biedna, nie
winna Aurora, ona by tego nie zrozumiała. %7łyła
w swoim własnym świecie, a matka chroniła ją przed
wszelkim złem. Jako dziecko przeżyła straszne rze
czy, lecz jako młoda kobieta wiodła dostatnie, po
zbawione zmartwień życie. Niewiele wiedziała
o prawdziwym życiu, o dorosłej miłości, o stracie
i odpowiedzialności.
Mimo wszystko Reina zdecydowała się, żeby jej po
wiedzieć. Dać kawałeczek tego, czego sama nie rozu
miała, dziewczynie, którą przyrzekła nazywać siostrą.
- Boję się, mam takie dziwne sny.
- Zawsze przecież tak było. I dłonie masz gorące.
Jesteś taka jak twój ojciec.
Reina z wahaniem pokiwała głową.
- Ja... czasami nie wiem, gdzie mam się podziać.
68
- Wtedy przychodzisz tutaj - pokiwała głową Au
rora.
Potem ujęła Reinę za rękę.
- Wiesz, to tak jak ja. Mam wrażenie, jakbym by
ła rozdarta na strzępy. I te kawałki już przestały do
siebie pasować.
- Jakby czas właściwie w ogóle nie istniał, ponie
waż nie jest się tam, gdzie chciałoby się być.
Popatrzyły na siebie.
- Sama na świecie - powiedziała Reina.
- Sama, ponieważ jest ktoś, kogo tu nie ma - od
parła Aurora z pełną powagą.
Uściskały się.
- Ty rozumiesz - szepnęła Reina. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • cyklista.xlx.pl
  • Cytat

    Do wzniosłych (rzeczy) poprzez (rzeczy) trudne (ciasne). (Ad augusta per angusta). (Ad augusta per angusta)

    Meta