[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zrozumiale śpiewają, bezdomne i wygłodniałe psy zanoszą skomleniem skargi istotne, jako
przed jedynym swym sprawiedliwym urzędem róże otwierają łona pełne woni i dają uczuć
najpierwszy ranny zapach nozdrzem przyjacielskim, ażeby im jednym wyjawić w pełni, na
miarę nieskażoną, szczęście bytu zamknięte w zapachu i w barwie; a bratki ku ich łzom
pochylają za wiatrem głowy żałobą pisane, wiecznie wspominając przedwcześnie umarłych.
Patrzyłem w półcienny, półróżowy mokry ogród. Ileż to tam nowości tej nocy nastało! W
półmroku klombu lśni olbrzymia łodyga naparstnicy, która niewinna tak i nadobna umie
nadto uśmierzyć straszliwe serca męczarnie.
Piękny kwiecie, władco i rozkazodawco w najtajniejszych mrokach istnienia, we wnętrz-
nościach komór serca rozhukanych, z nocy ciemnej przychodzący witaj, zawitaj, zawitaj w
ciszy tego poranka! O tej chwili nieporównanej jesteś tylko pięknością. Kto cię tu powołany
ujrzy za małą chwilę, zachwyci się i uweseli barwą twoich kielichów w sposób godny i należ-
ny twojej rzetelnej piękności. Moje oczy już nie są godne twej krasy. Ja się ciebie głucho lę-
kam, o piękna, wielobarwna łodygo! Ja się uniżam z najgłębszą pokorą przed tobą, gdyż wi-
dzę, jako się w proch obrócisz i szarym staniesz popiołem, niezmierną rozporządzającym po-
tęgą.
Ktoś tu wkrótce cichymi stopami do klombu przybiegnie i na trawach zmoczonych, na
ziemi czarnej od rosy spostrzeże ślad stopy zbrodniczej, co się pod osłoną mroku nocy skra-
dała do nierozwiniętego pąka róży, który się jeszcze lęka świtu, tuli bezsilnie sam w sobie i
ochrony szuka wśród kolców. Ktoś tu wnet grozne powezmie podejrzenie, strasznego nabie-
rze przeświadczenia i złowrogie rzuci oskarżenie: to Marta!
Oto tam dalej dwa włoskie orzechy, jeden wspaniale rozrosły, bujnymi liśćmi okryty
drugi schorzały, niewesoły, więdnący, auzoński cudzoziemiec wśród mazowieckich dębcza-
ków i sosen. Ktoś go tu wnet będzie na tym wygnaniu pocieszał, piosenkę mu śpiewał, pio-
senkę mu śpiewał mniej skądinąd znaną:
Piękna Helena z liściem szerokiem
Nad modrym gajem rosła potokiem,
126
pień jego obejmował ramionami i tulił różowe policzki do jego kory oziębłej. Ktoś tu wnet
cały obszar przebiegnie chyżymi stopami, aby wszechobejmującym spojrzeniem zrachować,
ile się w nocy narodziło nowych koniczyn, aby zbadać, czy wszystkie zawiązki owoców wi-
szą na miejscach swoich, czy nie złamana gdzie kwietna łodyga i czy kto zbrodniczymi sto-
pami nowych traw nie podeptał.
Cisza powszechna czeka na nadejście dozorczyni. Lecz oto przerywa to pospólne milcze-
nie bezczelny śpiew wiwilgi. Posypały się ciężkie krople rosy na okrągłe głowy koniczyn, na
smółki wysmukłe i przyziemny barwinek, gdy z łopotem skrzydeł w koronę sosny zapadła.
Tuż przy oknie, rozwartym w ciągu nocy na oścież, przewija się żółtym połyskiem złotnia
złotolita, melodyjna boguwola, sepleniąca i figlująca swym poświstnym gędzioleniem zofija,
przelewająca we fletnię niewidzialną trele faliste filuterna kraska, wołająca raz w raz kogoś z
tamtego świata snu twardego do tego świata porannych cudów życia. W śliskich, polotnych,
tam i na wspak przeplatających się śpiewu przegubach, zakończonych śmiesznym półzgrzy-
tem, zawarte było swoiste wołanie, przebudzanie, przyzywanie. Zamknięte są wciąż jeszcze
oczy śpiochy, lecz uszy jej chłoną śpiew zofijny, wiwilgną kantylenę i dziwaczne pieśni za-
mknięcie.
Coś tam mają do siebie, coś do siebie wiedzą te dwie z dwu życia okolic i z dwu otchłani
istnienia. Tamta śpiewa, a ta nawet we śnie mocnym do miłego śmieje się śpiewu. Lecz wi-
dać, świat snu głębokiego piękniejszy jest nizli ten, który wiwilga zachwala. Któryż, śpiocho,
wybierzesz? Któryż cię bardziej czaruje?
Ja, co już znam nienajgorzej ten zewnętrzny co w kielichach kwiatów poszukuję prochu
szarego, a świata snów wyzbyłem się prawie wolę, żebyś jak najdłużej w świecie snów
przebywała.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]