[ Pobierz całość w formacie PDF ]
robili ci dwaj, którzy zamordowali tego pierwszego. - Wiesz... W tej sytuacji to
ja naprawdę nie wiem, co oni robili... -powiedziałam słabo, odzyskawszy głos. -
Może też sobie coś uroili. - No chyba. Możliwe, że i zbrodni w ogóle nie było. -
No nie. Zbrodnia była. Zwłoki wszyscy widzieli na własne oczy... - Ale drugiej
zbrodni. Ta szósta... Zaraz, szósta! Tak, ta szósta osoba po prostu wpadła pod
samochód przypadkowo... - Głupia jesteś, ja to też widziałam na własne oczy!
Czekaj... Rany boskie...!!! W błyskawicznym skrócie pojawiły mi się nagle w
pamięci wszystkie wiadomości, jakie kiedykolwiek posiadałam na temat przepisów
prawa. Uświadomiłam sobie, co zrobiłam i jak wyglądam. To przecież ja
zawiadomiłam majora o.kradzieżach i napadach! Jeżeli poszkodowani się wyprą, a
efektów kradzieży i dowodów rzeczowych nie ma... Jasne, wymyśliłam to sobie,
ubzdurzyłam, mam przecież wyobraznię, posłużyłam się imaginacją dla draki i nie
miałam nic lepszego do roboty, jak tylko lecieć do milicji i wprowadzać ją w
błąd! Oczywiście, ja jedna przecież twierdziłam, że były kradzieże i napady!
Wprowadziłam w błąd milicję i dowaliłam jej roboty! Dopiero za to się solidnie
siedzi!... - Pojęcia nie mam, co zrobić - powiedziałam z rozpaczą. - Chyba też
się wyprę wszystkiego. %7łeby oni sparszywieli, ten cały margines społeczny. Nie
mogłaś powiedzieć wcześniej? - Nic wcześniej nie wiedziałam. W ogóle najlepiej
byłoby wszystko wiedzieć wcześniej. Gdybym wcześniej wiedziała że się do mnie
wczoraj wybierasz, umówiłabym się z tobą u znajomych, bo samochód mam w
warsztacie, tapicerkę robię i jestem spieszona. A nawet blisko ciebie byłam, na
Płatowcowej. - Niedaleko mordercy - mruknęłam mimo woli, bo na Płatowcowej
mieszkał Gaweł. - Co? Jakiego mordercy...?! A! %7ładnego mordercy nie widziałam.
Widziałam półgłówka. - Jakiego znowu półgłówka? - spytałam w roztargnieniu, bo
już zaczęłam myśleć o sposobach wybrnięcia z okropnej imprezy. - Hałaśliwego -
odparła Lalka. - Siedzieliśmy na tarasie i rozmawiać nie było można, bo ten
półgłówek zagłuszał. Co on takiego zobaczył w tej telewizji, pojęcia nie mam,
ale kwiczał tak, że echo niosło. Taki cienki chichot z siebie wydawał, hiii,
hiiii! Widać go było przez otwarte okno, bo to sąsiedni dom, siedział sam przed
telewizorem przy świetle, popijał koniaczek i kwiczał. Półgłówek, nic innego!
Przeznaczone mi było widać przeżywać przy tej rozmowie wstrząs za wstrząsem. -
Czekaj - powiedziałam pośpiesznie. - Tłusty był? - Kto? Ten półgłówek? Tłusty. I
prawie łysy. I miał taką czerwoną wesołą mordkę. Gaweł...! Nikt inny! Nie mógł
przecież mieszkać przy Płatowcowej drugi taki sam...! - Czekaj - powtórzyłam. -
Czy nie stał na stoliku naprzeciwko okna taki wielki, czerwony wazon z chińskiej
laki? - Czy z laki, to nie wiem, ale czerwony stał. Rzucał się w oczy. Bo co?
Znasz go? - Czekaj. O której tam byłaś? To znaczy, o jakiej porze widziałaś tego
chichoczącego półgłówka? - Rozumiem z tego, że jest to pewnie następna ofiara
albo następny zbrodniarz - rzekła Lalka z: uciechą. - Niech pomyślę. Od
siódmej... Nie, od wpół do ósmej. Piętnaście po dziesiątej zaczęło się gadanie o
wychodzeniu, wszyscy patrzyli na zegarki. Do wpół do jedenastej tak siedział,
możliwe, że dłużej, ale o wpół do jedenastej wyszłam. Z tego widzę, że on
przechichotał dziennik, wiadomości sportowe, pogodę... Co on w tym widział?! -
On ma oryginalne poczucie humoru. Boże wielki! Nic z tego wszystkiego nie
rozumiem, znów się pogmatwało. Wiesz, możliwe że masz rację, chyba rzeczywiście
zmienię koncepcję... - Zmień - poradziła mi Lalka. - I nie zapomnij, że żadnych
napadów nie było! Zaniechałam poszukiwania majora. Czułam się gruntownie
ogłuszona i całkowicie zdezorientowana. Owszem, można było przyjąć, że do
rozjeżdżania Baśki Gaweł wydelegował jakiegoś zastępcę, ale przecież nie
chichotałby przez cały wieczór! Trudno sobie wyobrazić, że rozśmieszyła go tak
zbrodnia, popełniana na znajomej osobie! Na domiar złego Lalka miała rację,
zamordowanie Dutkiewicza było z jednej strony beznadziejnym kretyństwem, albo
nie miał z tym nic wspólnego, albo najzwyczajniej w świecie zwariował... Telefon
od majora zastał mnie w trakcie miotania się od Gawła do waluciarzy i z
powrotem. Usiłowałam przemyśleć wszystkie kwestie naraz i w ten sposób
doprowadziłam chaos w umyśle na wyjątkowe szczyty. Zgodziłam się przybyć do
niego za pół godziny, nie będąc w stanie wymyślić żadnego pretekstu dla zwłoki,
dopiero w drodze przyszło mi do głowy, że mogłam mieć przecież atak
czegokolwiek, chociażby wątroby. Major popatrzył na mnie takim wzrokiem, że
słowa same wyfrunęły mi z ust. - To nie był pan Rakiewicz - powiedziałam
pośpiesznie. - Pan Rakiewicz przez cały wieczór siedział przed telewizorem i
chichotał. Moim zdaniem trzeba znalezć Franka i Wieśka i w tym wszystkim ma swój
udział ten cały Pierzaczek. Spółkę wykluczam, gdyby mieli ze sobą spółkę, nie
czepialiby się moich opon... Major poruszył się, odsunął krzesło od biurka,
gestem zaprosił mnie do zajęcia miejsca, sam usiadł i odchylił się do tyłu. -
Czy można wiedzieć, o czym pani mówi? - spytał uprzejmie, wciąż patrząc na mnie
jakoś dziwnie. Opamiętałam się troszeczkę. - O wszystkim naraz, przyznaję, ale
rzecz w tym, że nic nie rozumiem. - I stara się pani wszelkimi siłami, żebym ja
też nic nie rozumiał. Co oznacza ten pan Rakiewicz przed telewizorem? - O Boże
drogi, chodzi mi o to, że nie mógł być wczoraj w Wilanowie, skoro siedział przed
telewizorem! - A pani myślała, że był? - No pewnie! Przecież poznałam tego
[ Pobierz całość w formacie PDF ]