[ Pobierz całość w formacie PDF ]
będzie pogadać. . .
Po trzecie i najdziwniejsze: przy frajerze ta Borkowska naukę kontynuowała
i wieczorowo dobrnęła aż do drugiej klasy szkoły średniej. Jeszcze dwa razy ty-
le, a maturę by zrobiła, bo wcale nie była tępa, tyle że jej się nie chciało. Głupia
dziewucha, spragniona wyłącznie rozrywek. Ta ostatnia informacja pochodziła
od pani profesor, u której Balbina-Fela raz na miesiąc zdawała jakieś egzaminy
i z którą zamieniała niekiedy parę słów prywatnie. Pani profesor napatoczyła się
przypadkowo, przytrafiającym się czasami zrządzeniem opatrzności, kiedy zdję-
cie Borkowskiej pokazywane było kioskarce, występującej przed laty jako świa-
dek oskarżenia na rozprawie o włamanie. Kioskarka nie rozpoznała jej wcale, ale
pani profesor, nabywająca akurat prasę, spojrzała raz i z miejsca przypomniała
sobie jednÄ… z najbardziej denerwujÄ…cych uczennic.
Mieszanina głupoty i sprytu, lenistwa i energii, lekkomyślna nieprawdopo-
dobnie powiedziała od razu do wywiadowcy, a w głosie jej jeszcze zadzwię-
czał ton dawnego rozdrażnienia. Irytująca tak, że trudno to zapomnieć. Nie,
nie wiem, gdzie mieszka i co się z nią dzieje, ale co do przyjaciół. . . Chyba miała
jakąś przyjaciółkę, bo kilka razy przyszła na sprawdzian z tą samą dziewczyną,
dla towarzystwa, jak sądzę. Nie, żadnych szczegółów, mam tylko wrażenie, że to
była blondynka, trochę niższa od niej i taka. . . wątlejsza. To, niestety, wszystko co
pamiętam, a i tak pamiętam tylko dzięki temu, że nerwicy przez nią dostawałam.
Po czwarte wreszcie, na samym końcu, objawił się telefonicznie jeden dziel-
nicowy z Mokotowa z komunikatem, że w jego rejonie mieszka taka, Balbina
Borkowska, jednostka dość uciążliwa. Nic karalnego, mandaty najwyżej albo na-
wet tylko upomnienia, ale ludzie się skarżą, że hałasuje, radio ryczy, telewizor też,
kolumny ma chyba, bo czasami aż szyby brzęczą, a jak jej się zwraca uwagę, pysk
rozwiera na cały regulator. W razie interwencji policji wszystko przycisza i do wi-
dzenia, niweczy dowód. Wyrzucić jej się nie da, bo zameldowana legalnie, jako
konkubina takiego jednego, Wiesław Wyduj niejaki, konwojent w przedsiębior-
stwie transportowym, nigdy dotychczas nie karany, ale, zdaniem dzielnicowego,
podejrzany o wszystko, co tylko możliwe. Chwilowo go nie ma już od dwóch
tygodni, bo z transportem do ruskich pojechał, a tam na granicy tydzień się stoi.
78
Ponadto o wymienionej krążą plotki, jakoby odpłatnie przyjmowała wizyty roz-
maitych osobników płci męskiej.
Adres. . . !!! zawył dziko Bieżan w słuchawkę.
Dolna trzydzieści A, mieszkania dwadzieścia trzy, pokój z kuchnią, par-
ter odparł służbiście dzielnicowy.
Nie komentując i nie rozważając żadnych innych informacji, Bieżan poderwał
Górskiego i jak szaleńcy popędzili na ową Dolną. Zciśle biorąc, pojechali radio-
wozem.
Na miejscu od razu pożałowali, że nie ściągnęli kogoś z komisariatu, bo numer
trzydziesty był widoczny jak byk, ale tego A długo nie mogli znalezć. Ktoś
z rzadko przechodzących lokatorów powiedział im wreszcie, że to oficyna, po
drugiej stronie podwórza.
No, tutaj ganiać kogoś, to ja bym nie chciał wyznał Robert, spluwając
ukradkiem przez lewe ramię, żeby nie wymówić w złą godzinę. Na cztery. . .
gorzej, na pięć stron świata można pryskać. Szerokie możliwości.
Na razie nie mamy kogo ganiać, bo jedno u ruskich, a drugie w kostni-
cy przypomniał mu Bieżan. Na tego Wyduja. . . czy Wydoja. . . ? Należa-
łoby zaczekać z identyfikacją, o ile nie znajdziemy żadnej rodziny. Do sąsiadów
przyjechaliśmy, chwalić Boga już ludzie wracają z pracy. Rozdzielamy się, ona
hałasowała, idziemy wszędzie tam, gdzie dzwięk mógł dobiegać, bierz tamtą stro-
nÄ™, a ja tÄ™.
Górski okazał się wygrany, bo w stojącym poprzecznie budynku była winda,
Bieżan musiał latać po schodach. Za to przypadła mu część społeczeństwa prze-
kraczająca już wiek produkcyjny i większość lokatorów znajdowała się w domu
nie tylko w tej chwili, ale i w ciągu dnia. Wiedzą napchano go zgoła do wypęku.
No, wreszcie się ktoś za to wziął! zaczęła mściwie rodzina z parteru,
nie bacząc, iż obiad po części stygnie, a po części się przypala. To jest sodoma
i gomora, wariactwa można dostać, pan widzi, tu są dzieci, a z tego okna naprze-
ciwko ryki i łomoty, że nie siedmiu, a stu braci ze snu by wyrwało! Ten mąż, co
tam mieszka, to jeszcze nic, albo go nie ma, albo pijany tak na spokojnie, ale żo-
na. . . ?! Balangi, czy on jest, czy go nie ma, do rana prawie, a potem awantury, od
różnych się wyzywają, a ona pieniądze bierze od każdego, kto się nawinie, jesz-
cze się kłóci, że za mało! Jego w kuchni zamyka, żeby nie przeszkadzał, a sama
w pokoju te balety urzÄ…dza. . . !
Już jej dwa razy szyby wybiłem wyznał zuchwale kierowca z mieszka-
nia obok, również na parterze. Mnie by różnicy nie robiło, mogę pracować na
noce, ale patrz pan, dziecko roku nie ma, a nerwicy dostaje. %7łona też. Co mam
robić, okna zamurować? Co to, więzienie. . . ? I nic nie pomogło, nawet tych szyb
tak zaraz nie wstawili, jeszcze gorzej było!
Bo to jest taka, proszę pana redaktora naszeptała staruszka z pierwszego
piętra. I tak spać nie można, to patrzę. Tam całe procesje chodzą, jeden za
79
drugim, ona tam dom publiczny sobie zrobiła, a jeszcze taka druga jej przychodzi
do pomocy, boczkami się zakrada, a to wszystko różne zbiry, możliwe, że już
paru żywych stamtąd nie wyszło, a raz trupa jednego wynosili, na tamtą stronę,
na HuculskÄ…. . .
Owszem, patrzę rzekł cierpko emerytowany elektryk teatralny, też
z pierwszego piętra. A co mam robić? O drugiej w nocy mnie ze snu wyry-
wa takie przerazliwe: Olé! Olé! Olé!!! Raz mi siÄ™ nawet walka byków przyÅ›ni-
ła. . . Nie, nie reaguję czynnie, chociaż wiem, które to okno, kiedyś specjalnie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]