[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wieni mundurów, za to, ku własnemu bezgranicznemu zdumieniu, a także uldze,
nie pozbawieni broni. Medycznie zostało stwierdzone, iż uśpiono ich nabojami na
grubego zwierza. Zciśle biorąc, brak odzieży zauważyło dwóch, trzeci miał na so-
bie komplet i w pierwszym momencie padły na niego różne głupie podejrzenia, na
szczęście jednak taki rozmiar zidiocenia, żeby obrabować kolegów, a samemu się
wyróżnić, dla mniej więcej normalnych ludzi jest nieosiągalny, odczepiono się za-
tem od niego bardzo szybko. Ich pojazd został odnaleziony prawie równocześnie
przez inny komplet Służby Ruchu.
Wydarzenie było tak dziwne, wstydliwe i kompromitujące, że postarano się
czym prędzej je zatuszować. Szkód żadnych władza nie poniosła.
I nawet kataru w tych zaroślach nie dostali, zapewne dzięki temu, że deszcz
przestał padać już wcześniej.
Kryśka, w szampańskim humorze, opowiedziała o niezwykłej napaści od razu,
tego samego wieczoru. Udało się jej złapać telefonicznie Andrzeja, ja zaś dopa-
dłam Pawła, przyszli obaj, przyjrzeli się sobie wzajemnie i rozpogodzili się wy-
raznie i zgodnie.
Ustawiłam na stole wszystko, co miałam w domu, wino, piwo, koniak i niezle
przymrożonego szampana. Po czym, na środku, wśród licznych szkieł, bez słowa
położyłam diament.
Zmiłuj się Panie, jakaż to była, swoją drogą, przyjemność! Położyć na stole
coś, co nie ma prawa istnieć na świecie, co wygląda tak, że trudno oczy oderwać,
151
co w ogóle nie ma ceny, co z miejsca ustawia nas obie na poziomie, przerastają-
cym wszelkie możliwe pieniądze! Pozwolić im to oglądać. Powiedzieć niedbale:
Ach, to nasze rodzinne, spadek po przodkach. . .
Cokolwiek by ten mój ukochany głupek wymyślił, moja interesowność odpad-
nie mu w przedbiegach. Razem z parszywą Izunią.
Myśl o Izuni, która na widok Wielkiego Diamentu z całą pewnością dostałaby
małpiego rozumu, wprawiła mnie w euforię. Krystynie Izunią nie była potrzebna,
euforii dostarczył jej rabunek.
Spluwę to ja miałam w odwłoku, sama rozumiesz powiedziała do mnie,
z upodobaniem przyglądając się dekoracji stołu. Ale trzymali mnie, a ze śmie-
chu osłabłam, więc do tego trzymania wystarczył jeden. Nie wyrywałam się zresz-
tą. Gdyby go znalezli, zabraliby sobie i cześć pieśni ludowej. Paweł może nawet
wcale nie stanąć na wysokości zadania, mój pogląd na niego odwalił swoją robotę,
nie mam większych wymagań.
Paweł przecknął się z zapatrzenia.
To jest diament rzekł ostrożnie. Trochę się na tym znam. O giełdzie
diamentowej mam odrobinę pojęcia. Panienki. . .
Popatrzył na nas nieco podejrzliwie. Tym razem różniłyśmy się od siebie,
przezornie uzgodniłyśmy kwestię stroju, poza tym Krystyna wciąż jeszcze nie
mogła opanować nagłych chichotów. Po tych chichotach zapewne odgadywał,
która to ona, a która ja, bo kieckami mogłyśmy się zamienić. Upewnił się w kwe-
stii naszej tożsamości i znów utkwił wzrok w diamencie.
Sam bym to kupił, ale mnie nie stać oznajmił. Skąd to w ogóle
pochodzi?
Nadszedł czas wyjaśnień. Udało nam się obskoczyć temat w godzinę, razem
z prezentacją dowodów rzeczowych. Obaj słuchali uważnie, Andrzej, fanatyk, nie
fanatyk, umysłowo był jednak niezle rozwinięty, a Paweł, człowiek interesu, roz-
ważał całą rzecz od razu praktycznie.
Mam parę wniosków rzekł. Chcecie?
Głupie pytanie odparła żywo i grzecznie Krystyna.
A zatem primo: ten sakwojażyk czy sepecik, czy co to tam jest, należy bez-
względnie i jak najszybciej zwrócić potomkom pierwotnego właściciela. Wyjąć
mu z ręki pretensje. Gdzie to macie?
Rozumiałam, że pyta o sepecik, a nie o właściciela.
Został w Noirmont wyznałam ze skruchą. Wyjeżdżałyśmy w pośpie-
chu i udało nam się o nim zapomnieć. Leży w mojej sypialni, zdaje się, że w szafie
na półce.
O ile jeszcze leży. Zwracać z hukiem, przy świadkach, za pokwitowaniem.
Secundo: ujawnić całą historię kamienia poprzez ekspertyzy, prasy zachęcać nie
trzeba, sama wskoczy w sensację. Tertio: ubezpieczyć go, na razie jeszcze nie
wiem na ile. Ouarto: umieścić w sejfie bankowym. . .
152
Nie u nas chyba? przerwała mu Krystyna z niesmakiem. Od nas
tajemniczo wyparuje, a w sejfie będzie leżała imitacja.
Owszem, tak czy inaczej, trzeba go zawiezć do Francji. Własność prywat-
na, ale zaczęło się od Francuza, komplikacji międzynarodowych zawsze warto
uniknąć. Jeśli chcecie go sprzedać. . .
Nie chcemy. . . wyrwało nam się obu razem, bardzo cichutko.
Tak podejrzewałem. Ale możecie udawać, że tak. Sądzę, że parę ofert przyj-
dzie. Poza tym, możecie go pokazywać, objedzie świat jak, na przykład, złoto
peruwiańskie i będzie sam na siebie zarabiał, wszyscy polecą go oglądać.
I w końcu ktoś go rąbnie mruknęła Krystyna.
Nikt go nie rąbnie. Nieopłacalna kradzież. O jego ochronę zadbają towa-
rzystwa ubezpieczeniowe, podwędzenie wypadłoby kosztownie, a sprzedaż nie-
możliwa. Musieliby go pociąć na drobne kawałki, wówczas jego wartość spada
beznadziejnie, wyszliby na zero. Ewentualny złodziej może jeszcze wywinąć dwa
numery: jeden, rąbnąć na zamówienie, a drugi, zażądać od was forsy za zwrot.
Ogólnie będzie wiadomo, że nic nie macie. . .
Jakieś straszne milczenie zapadło nagle w pokoju. Jedyną osobą, która coś
miała, był on sam, Paweł.
Oczyma duszy ujrzałam dalszy ciąg. Wszelkie haracze i łapówki ściągaliby
z niego. W uszach zabrzmiał mi jego głos: W tej sytuacji nie mogę się z tobą
ożenić i nie możemy razem zamieszkać. Nikt nie może z tobą zamieszkać, sta-
jesz się niebezpieczna dla otoczenia . . . Na marginesie wyobrazni dostrzegłam
Andrzeja, jak się podnosi z martwą twarzą, dżentelmeńsko obiecuje dochować
tajemnicy, ale ma pracę, którą będzie chronił przed kretyńskimi komplikacjami,
Krystyny nie dotknie rozżarzonym pogrzebaczem, kłania się i wychodzi. . . Paweł
za nim, poda mi przez telefon nazwisko jakiegoś eksperta. . . Gdzieś pod sufitem
szatańsko zachichotała Izunia. . .
No i proszę, osiągnęłam cel. . .
Czy w ogóle w dziejach świata jakiś diament wyszedł komuś na zdrowie. . . ?
Andrzej podniósł się z fotela i poczułam w sobie nagłe, lodowate zimno.
W życiu by mi nie przyszło do głowy, że zakocham się w bombie zega-
rowej oznajmił rozweselonym głosem. Czy pozwolicie, że otworzę tego
szampana? Cokolwiek uczynicie, moje panie, z góry aprobuję wszystko.
Zanim zdumiewająca treść jego słów dotarła do mnie, odezwał się Paweł.
W tej sytuacji musisz zamieszkać ze mną natychmiast. Mam odpowied-
ni sejf i nie przyjmuję do wiadomości protestów. Jutro poruszę dyplomatycznie
giełdę diamentową, niech się zainteresują, im prędzej, tym lepiej. Dam wam pa-
ryskiego adwokata, który umie takie rzeczy prowadzić.
Jak to? spytała ze zdumieniem Krystyna i zrozumiałam, że oczyma du-
szy zdążyła sobie obejrzeć dokładnie to samo co ja. Czy to znaczy, że obaj
chcecie się z nami ożenić?!
153
Każdy z jedną zastrzegł się szybko Andrzej, ruszając delikatnie korek.
Z butelki, która cały czas tkwiła w wiaderku z lodem, kapało mu na podłogę.
Przynajmniej jeśli o mnie chodzi. . .
Ale my przecież stanowimy jakieś zagrożenie. . . !
Odrobina ryzyka dodaje życiu smaku.
Ja też z jedną powiedział równocześnie Paweł i pokazał mnie palcem.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]