[ Pobierz całość w formacie PDF ]
lację. Wstydliwie poprawiła czarny lok, który opadał jej na brew. Mehta zrobi-
ła jej kok z tyłu głowy i wpięła w niego ozdobione drogimi kamieniami spinki.
Pozostawiła nieco luzno opadających pukli.
Gdy Jesslyn zerknęła w lustro przed kolacją, omal nie zemdlała. Nie cho-
dziło o to, że zle wyglądała. Rzecz w tym, że jej fryzura, bluzka, wytuszowane
rzęsy i lśniące usta - wszystko to kusząco szeptało: seks, rozkosz. Próbowała
przynajmniej wyjąć z włosów ozdobne szpilki, ale Mehta, ku zdumieniu
Jesslyn, nagle wybuchnęła płaczem.
S
R
- Nie, pani Dobrze, nie! - łkała i Jesslyn w końcu zrezygnowała ze zmia-
ny uczesania i makijażu.
Wciąż bez powodzenia usiłowała zdobyć się na uśmiech.
- Szarifie, czuję się naprawdę okropnie. Ten strój, te włosy. - Podniosła
rękę ku głowie. - To nie ja. To nie tak. Przepraszam.
- Nie przepraszaj, naprawdę nie trzeba. Chociaż, zgadzam się z tobą: coś
jest nie tak - splótł ręce na torsie, jego twarz przybrała wyraz skupienia.
Obszedł ją dookoła, przyglądając się jej od stóp do głów. Następnie od-
wrócił się i krzyknął coś rozkazująco. Natychmiast pojawił się lokaj w liberii.
Szarif powiedział dwa czy trzy krótkie zdania, których Jesslyn nie zrozumiała.
Znała trochę arabski, ale Szarif mówił niezrozumiałym dla niej dialektem. Gdy
służący się oddalił, spojrzała na niego pytająco, nie zdradził się jednak ze swo-
im pomysłem.
- To będzie ciekawy wieczór - oświadczył w końcu, pozwalając sobie
wreszcie na cień uśmiechu. I wzbudzając w niej kolejną falę niepokoju. Nie
chciała żadnego ciekawego wieczoru. Chciała czuć się bezpiecznie, chciała,
żeby kolacja była oficjalna, ale stojący przed nią Szarif nie wyglądał na zainte-
resowanego tym samym.
- Popołudnie spędziłam na czytaniu podręczników - powiedziała z naci-
skiem. Była zdenerwowana, ciężko jej było oddychać. - Znam to wydawnic-
two, używam jego podręczników w gimnazjum. Są bardzo dobre.
Jego srebrne oczy zalśniły. Po obu stronach zmysłowych ust pojawiły się
głębokie bruzdy.
- Cieszę się, że pochwalasz mój wybór.
Speszona jego intensywnym spojrzeniem, musiała odwrócić głowę. Pa-
trzył na nią tak, jakby za chwilę miał zamiar zedrzeć z niej ubranie...
S
R
- Oczywiście podręczniki do nauk ścisłych to dla mnie nowość. Nie mam
uprawnień do nauczania tych przedmiotów, ale nie jest to trudny materiał. -
Wiedziała, że paple bez sensu, ale co mogła zrobić? Starała się, jak mogła, nie
myśleć o jego oczach, jego wargach, nie patrzeć na jego szeroki tors i piękną,
brązową skórę widoczną spod niezapiętej koszuli.
- Popracuję z nimi nad pismem - dodała na bezdechu.
- Takia pewnie dopiero uczy się literek?
Nie odpowiedział na to pytanie. Spojrzała na niego spod pokrytych tu-
szem rzęs. Wykrzywił usta. Starał się zdobyć na uśmiech. Można to było do-
strzec po krótkim błysku białych zębów.
- Boisz się być ze mną sam na sam? - spytał, podnosząc brew.
- Nie. Po prostu myślę o dzieciach. O pierwszym dniu ich nauki.
- Bardzo poświęcasz się swojej pracy.
- Staram się.
- I to mi się w tobie podoba - ocenił.
Przerwał rozmowę, gdyż właśnie nadszedł lokaj, niosąc kilka szkatułek.
Jesslyn patrzyła, jak służący otwiera przed Szarifem jedną szkatułkę po
drugiej. Spoczywały w nich bezcenne naszyjniki, diamenty, długie sznury bia-
łych i czarnych pereł, lśniące szafiry. Nigdy w życiu nie widziała takiej biżute-
rii. Co najwyżej w magazynach jubilerskich czy w telewizji, na sławnych ak-
torkach odbierających Oskary. Szarif uważnie obserwował jej reakcję na za-
wartość każdej szkatułki.
- Co ci się najbardziej podoba? - spytał.
- Nie wygłupiaj się.
- No to wybiorę za ciebie. - Wzruszył ramionami.
Przeglądał klejnoty jeszcze przez chwilę, po czym wyjął gruby, skrzący
się od diamentów naszyjnik i podszedł do niej z tyłu.
S
R
- Podnieś włosy - polecił.
- Szarifie, to szaleństwo.
- Włosy!
Poczuła ciarki. Nie bez wahania sięgnęła do szyi, by zdjąć swoje drew-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]