[ Pobierz całość w formacie PDF ]
tych dwojga ludzi, którzy przed chwilą kłócili się do upadłego.
- Jeśli chcesz wiedzieć, co jeszcze, to... - urwał, jakby nagle potrzebował chwili
przerwy - ... to mogła być tylko zazdrość.
- Zazdrość! - wykrzyknęła Leith z niedowierzaniem.
- A có\ by innego? - potwierdził spokojnie. - To samo uczucie, które rozpętało się we
mnie, kiedy następnego wieczoru przyszedłem i wydawało mi się, \e w twojej
sypialni jest mę\czyzna...
- Wielkie nieba! - jęknęła słabym głosem. - Naprawdę byłeś zazdrosny. Pocałowałeś
mnie! - przypomniała, bo chciała coś powiedzieć, aby potwierdzić tę nadzieję, która
nagle o\yła. To był właściwie jedyny fakt, jaki zapamiętała z tamtej nocy.
- Tak... - odparł miękko - to miał być chłodny, wyrachowany gest. Chciałem cię
pocałować bez emocji, na zimno. I nagle ty zaczęłaś poddawać mi się, a ja musiałem
walczyć jak diabli, \eby nie zapomnieć, \e jesteś w moich ramionach... i nie dlatego,
\e jesteś piękna, a mnie ogromnie się ten pocałunek spodobał...
- Ja te\ nie spodziewałam się... nie mogłam uwierzyć... \e tak ci odpowiedziałam... -
wyznała Leith.
Naylor wyciągnął rękę i ujął jej dłoń, spoczywającą na kolanach. A potem cicho
zapytał:
- Leith, czy to coś znaczy?
- C-có\... - męczyła się okropnie, a\ wreszcie przyznała nerwowo: - Ch-chyba tak.
- Na przykład? - ponaglił ją. Pochylił się i wyczekująco spojrzał jej w oczy. - Nie
jesteś pewna, czy rozumiesz, co mówię, prawda?
Leith patrzyła na niego oszołomiona.
- Chyba powiedziałem dość? - zapytał.
Leith odzyskała wreszcie zdolność mówienia. To czy to, co mówisz, nie jest
przypadkiem... częścią kary za to, \e nie powiedziałam ci o Rosemary i...
- Kary! - wykrzyknął przera\ony - Och, nie! Dokonałaś fantastycznych rzeczy, \eby
utrzymać Travisa przy zdrowych zmysłach... - urwał. Serce Leith tłukło się jak
oszalałe.
- Czy naprawdę czułabyś się ukarana, gdyby to, co powiedziałem, nie było prawdą?
- Nigdy nie lubiłam być okłamywana - odparła po paru chwilach wewnętrznej
walki... i musiała przyznać Naylorowi, ze i ona nie była w porządku pod tym
względem. Umyślnie nie powiedziała mu przecie\, \e są z Travisem jedynie
przyjaciółmi.
To, co powiedział, wystarczyło jednak, by mocno ścisnęła jego dłonie i spojrzała na
niego z miłością.
- Nie okłamuję cię, Leith. Poznałem gorycz zazdrości i nie chciałbym, aby dotykał cię
inny mę\czyzna. Pragnę cię tylko dla siebie.
- Pragniesz mnie? - wyszeptała dr\ącym głosem. Nie chciała, aby brzmiał tak
płaczliwie, ale ta nutka wzruszenia zdawała się rozczulać Naylora.
- Pragnę? Leith, jesteś moją miłością. Przecie\ to właśnie usiłuję ci powiedzieć -
Naylor usiadł obok niej.
- Nie wierzę ci... - jednak jej oczy przeczyły słowom. Naylor dostrzegł ich prawdziwy
wyraz i to dodało mu odwagi.
- A chcesz w to uwierzyć? - zapytał.
Leith w milczeniu wpatrywała się w niego, a kiedy głos znów odmówił jej
posłuszeństwa, mogła zrobić tylko jedno. Skinęła głową.
- Więc sprawię, \e uwierzysz! - wyszeptał miękko, a potem delikatnie, czule, objął ją
ramionami.
Leith była bliska łez, tak cudowne to było uczucie, gdy Naylor przytulił ją i niemal z
nabo\eństwem dotknął ciepłymi, namiętnymi wargami jej ust.
- Och, Naylor - jęknęła, gdy przerwał pocałunek. Przyglądał się jej długo, pieszcząc
wzrokiem jej twarz, a potem muśnięciami ust, lekkimi jak wietrzyk, zaczął okrywać
jej oczy i czoło.
- Kochasz mnie, najdro\sza? - zapytał. Delikatnie, pieszczotliwie odgarnął włosy z
jej czoła. - Chciałbym w to uwierzyć, ale choć twoje oczy zdradzają, co czujesz, muszę
to usłyszeć, proszę...
Uśmiechnął się zachęcająco. Leith uśmiechnęła się tak\e.
- Tak, bardzo cię kocham, Naylor - powiedziała.
- Moje kochanie! - wyszeptał.
W letnim domku na długie minuty zapanowała cisza, kiedy oboje przylgnęli do
siebie, spleceni ramionami, i całowali się i tulili, i znów całowali. Odsuwali się od
siebie tylko po to, by za chwilę znów czerpać radość z bliskości. I znowu obejmowali
się mocno, a\ wreszcie niedowierzanie stopniowo zmieniło się w wiarę. W gorącym
uścisku nagle zaczęło do nich docierać, \e to, co uwa\ali za nieosiągalne, nagle stało
się rzeczywistością.
- Moja słodka, słodka, uwielbiana Leith -mrukął, układając jej głowę wygodnie na
swym ramieniu.
- Wiem, \e na to ani trochę nie zasłu\yłem, ale... powiedz mi to jeszcze raz.
- śe... cię kocham?
- I jeszcze raz.
- Kocham cię - zaśmiała się Leith.
- Niewiarygodna kobieto! Nale\ę do ciebie - rzekł gorąco.
- Jak to się stało, \e mi to nigdy nie przyszło do głowy? - za\artowała, wcią\
zawstydzona, choć wszystkie mury runęły ju\ dawno.
- Nie powinno było - burknął z udanym gniewem. -I bez tego miałem dość
problemów, \eby zrozumieć, co się ze mną dzieje. Nie chciałem, \ebyś jeszcze ty -
powód moich bezsennych nocy - znała moją słabość.
Leith nie mogła sobie wyobrazić słabego Naylora.
- Ty te\ miałeś bezsenne noce? - zagadnęła.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]