[ Pobierz całość w formacie PDF ]
W zamian tylko się uśmiechnęła chłodno, ale mrowienie w karku zmusiło ją do
spojrzenia w kierunku Cama Hilliera. Wpatrywał się w nią nieugięcie, z dezaprobatą.
Odwrócił wzrok, dopiero gdy na jej policzki wpłynął lekki rumieniec.
Nie sądził chyba, że zabiegała o męskie uznanie? Z drugiej strony to ona mogła
uważać ten pomysł za niemądry, ale właśnie tak mogły być postrzegane samotne matki.
Mężczyzni mogli się zastanawiać, czy prowadzi rozwiązły tryb życia...
Kiedy wiozła szefa służbowym mercedesem na lunch, stało się jasne, że nie dopi-
suje mu humor. Powody okazały się dwa.
R
L
T
- Hm... - zaczął. - Pani Montrose, jest pani bardzo ostrożnym kierowcą.
Liz popatrzyła w lewo, w prawo i jeszcze raz w lewo, po czym przejechała przez
skrzyżowanie.
- Prowadzę cudzy samochód, pańskie życie spoczywa w moich rękach, panie Hil-
lier, mam też odpowiedni szacunek dla swojego.
- Nadmierna ostrożność może być sama w sobie niebezpieczna - skomentował. -
Roger jezdzi lepiej.
Poczuła, jak wzrasta jej ciśnienie, ale trzymała się. Nie zaszczyciła go odpowie-
dzią.
- Jeśli mnie pamięć nie myli - kontynuował - to nie muszę się także martwić o to,
czy Roger otrzymuje niemoralne propozycje od goszczących u nas za-starych-na-te-
gierki dostawców owoców morza. Hm, w tę lukę dałoby się wjechać autobusem.
Straciła cierpliwość. Ostrożnie wprowadziła mercedesa na krawężnik, cofnęła, że-
by stał pod lepszym kątem, wyłączyła silnik i podała mu kluczyki.
Nie wrzasnęła, nie walnęła w nic pięścią, za to oznajmiła:
- Jeśli chcesz dojechać na lunch w jednym kawałku, to ty prowadzisz. I nigdy wię-
cej nie proś mnie, żebym cię dokądkolwiek zawiozła. Poza tym potrafię dać sobie radę z
niemoralnymi propozycjami. Każdym rodzajem propozycji! Nie masz się więc czym
martwić. Jeśli chodzi o oszczerstwa, jakie rzucasz na moje umiejętności dotyczące pro-
wadzenia samochodu, tak się składa, że to ja uważam ciebie za zmorę kierowców.
- Liz.
Zignorowała go. Otworzyła drzwi i wysiadła z samochodu.
R
L
T
ROZDZIAA TRZECI
Dwie minuty pózniej siedział za kierownicą, a ona na miejscu pasażera. Nie wie-
działa się, czy walczył z przypływem wściekłości, czy raczej śmiał się z niej, choć podej-
rzewała to drugie.
- No dobrze - zaczął, włączając się do ruchu. - Skontaktuj się z Bromwich i po-
wiedz im, że nie przyjadę.
- Dlaczego nie? Nie możesz...
- Mogę. Tak czy owak nigdy naprawdę nie chciałem iść na ten ich cholerny lunch.
- Ale się zgodziłeś! - przypomniała.
- Wszystko jedno, poradzą sobie beze mnie. To lunch na dwieście osób. Mogłem
się łatwo zgubić w tłumie - powiedział w zamyśleniu.
W twoim przypadku to wysoce nieprawdopodobne, pomyślała z ironią.
- Co im powiedzieć? - spytała z napięciem.
- Powiedz im... - przerwał - że pokłóciłem się z osobistą asystentką, która najpierw
zagroziła mi pobiciem, a potem określiła mnie mianem zmory, przez co czuję się niejako
poniżony i w rezultacie niezdolny do udzielania się towarzysko na większą skalę.
Spojrzała na niego ze skrajną frustracją.
- Przede wszystkim nie ma w tym krzty prawdy! - wycedziła.
- Powiedz im również - dodał - że z powodu tak pięknego dnia uznałem plażę za
lepsze miejsce na lunch. Zjemy rybę z frytkami. Lubisz rybę z frytkami?
Uniosła ręce w geście desperacji.
- Jak rozumiem, nic cię nie przekona, że to bardzo zły pomysł?
- Nic - potwierdził, po czym obdarzył ją charakterystycznym krzywym uśmiesz-
kiem. - Chyba powinnaś była o tym pomyśleć, zanim w napadzie złości przekazałaś mi
samochód.
- Zachowywałeś się dość... nie dało się z tobą wytrzymać!
- Mmm... - Zamyślił się, lekko marszcząc czoło. - Jestem dziś nieco wytrącony z
równowagi. Masz ten sam problem? Po tym, co zdarzyło się w windzie? - dodał łagod-
nie.
R
L
T
Zapatrzyła się na drogę. Co by się stało, gdyby przyznała, że nie wie, jak sobie po-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]