[ Pobierz całość w formacie PDF ]
gdzieś niedaleko. Rzucało nimi potem na Wybrzeże. Wieść niosła: w 15-tysięcznym
Wejherowie formuje się I Samodzielny Batalion Morski. Co to za batalion? , pytali jeden
drugiego ci młodzi ludzie w większości, hen, z głębi Polski, ba, z kresów nawet. To jest
pierwsza w dziejach Polski jednostka morska , słyszeli w odpowiedzi Należało zatem
zameldować się u swojego nowego dowódcy, ppłka Karola Kurka w wejherowskich
koszarach, na które przeznaczono dawny zakład dla głuchoniemych. Tysiąc żołnierzy tu się
mieściło. 80 podoficerów zawodowych, 30 oficerów. Piętnastotysięczne miasto z miejsca
ożywiło się. Ruch zaczął się w gastronomii, w handlu. Pośród żołnierzy niemało analfabetów.
Było to wojsko po trosze jak cała ówczesna Polska bardziej z marzeń aniżeli realnych
możliwości skrojone. Starannie przechowane w rodzinnym albumie zdjęcia bardzo są dziś
wymowne. Oto na jednym z nich gen. Tadeusz Kasprzycki przyjmuje dar miejscowej
ludności, kilkanaście armatek polowych z Funduszu Ochrony Narodowej. Wokół stoją
panowie w cylindrach, są też obecni wyżsi oficerowie. W skupieniu wysłuchują
przemówienia prezesa komitetu. Generał obejdzie potem stojące rzędem, umajone na tę
okazję armatki. Z wielkim zainteresowaniem przyglądać się będą tej scenie kilkunastoletni
chłopcy. Przeżyją niebawem całe okrucieństwo światowej wojny... choć jeszcze teraz nie
wiedzą o tym, cieszą się, iż są świadkami tak podniosłego momentu.
Wojsko stacjonujące w Wejherowie ma własną kręgielnię, w chwilach wolnych od
szkolenia ogląda filmy. Miejscowy właściciel fabryki mebli, pan Janz, wielki społecznik, jak
sami żołnierze go po latach określają, wyposaża wnętrza w meble w stylu kaszubskim,
powiększeniu ulegają zbiory biblioteczne.
Już i w Gdyni rodzi się II Batalion Morski. Siedzibę swą ma na Redłowie, w miejscu gdzie
dziś mieści się szpital. To w roku 1937 część kadry ma za sobą przeszkolenie w I Baonie, inni
w rok pózniej, w dwa, po kursie w Rembertowie, niektórzy dosłownie w ostatniej chwili
zjechali tutaj. Pociągiem, który przyjechał do Gdyni 24 sierpnia 1939 roku...
Puck jest wówczas siedzibą I (i jedynego) dywizjonu lotniczego. Samoloty pozostające na
jego wyposażeniu mają w razie wybuchu wojny chronić polskiego nieba od morskiej,
północnej jego strony. Ma na stanie hydroplany, kilka samolotów na kołach także. Historia
zanotuje potem fakt całkowitego zniszczenia dyonu w pierwszym już dniu wojny. A także
śmierć od bomby por. Szytowskiego, dowódcy dyonu o godzinie 6.00 w dniu 1 września. To
jednak stanie się dopiero potem, w chwili, gdy bez wypowiedzenia wojny polskie wybrzeże
zostanie zaatakowane ogniem z pancernika Schleswig-Hollsłein wizytującego Gdańsk
dokładnie na wysokościach polskich umocnień na Westerplatte...
Takie więc siły, do spółki z flotą wojenną, przejąć miały na siebie ciężar obrony polskiego
Wybrzeża. No i rejon umocnień artyleryjskich na Helu, a także rejon umocnień i obszar
koncentracji na Kępie Oksywskiej. Jak zakładano ostatnia reduta obronna w pasie
nadmorskim. Te siły oraz pięć uformowanych trochę naprędce batalionów obrony narodowej.
W sukurs przyjdzie im klasa robotnicza Gdyni, legendarni już czerwoni kosynierzy , zaś
dowódcą Lądowej Obrony Wybrzeża obrany zostanie płk Stanisław Dąbek.
%7łołnierz I wojny światowej, komendant szkoły podchorążych w Zambrowie, nigdy nie
dyplomowany oficer, nie sztabowiec, typowy liniowiec , potomek w prostej linii tych spod
Cecory, Wiednia i Samosierry. Po żołniersku rubaszny i prostolinijny, jak na zawodowego
46
oficera przystało stanowczy, nieskory do sztabowych drobiazgowych analiz. Gdy trwoga,
jego ściągnięto na Wybrzeże w miejsce płka Józefa Sas-Hoszowskiego. Stanisław Strumph-
Wojtkiewicz w ,,Alarmie dla Gdyni przedstawi po latach płka Dąbka jako tego, który w
pociągu zdążającym do Gdańska studiuje naprędce mapę Wybrzeża.
Skrupulatny wykonawca rozkazów naczelnego dowództwa w dwa miesiące rozwinął
działalność w której, jak pisał Włodzimierz Steyer w Samotnym półwyspie , do końca i bez
reszty wypalił się płomień jego żołnierskiego życia .
Gorzką satysfakcję musiał mu sprawić fakt - pisał Andrzej Rzepniewski w Obronie
Wybrzeża w 1939 r. że w tak beznadziejnych warunkach jego życiowa karierą skromnego
oficera liniowego koronowało dowodzenie związkiem, który przypominając swym stanem
liczebnym dywizję piechoty był od niej nieporównanie mniej jednolity i znacznie
trudniejszym do dowodzenia . Nowy dowódca takim zobaczy go Edmund Kosiarz w
Obronie Gdyni w 1939 r. człowiek o niezwykłej energii, żołnierz z powołania, znalazł się
w kłopotliwej sytuacji; miał dowodzić zbieraniną różnorodnych i słabo uzbrojonych
oddziałów na obszarze, którego faktycznie nie znał .
5 kompania pomieścić się musi cała w niemieckim majątku w Chwaszczynie. Pałacyk jest
z drewna, lokaje prawdziwi. Niemka wychodzi naprzeciw, do środka prosi, przez lokai posyła
wiadomość, że obiad już gotów. Tam mija im dzień i noc z 31 sierpnia na 1 września. Z
samego rana odzywają się pociski artyleryjskie i zaraz potem serie z karabinów
maszynowych. Dowódca wpada do swoich w okopach na Wzgórzu Foche'a (dzisiaj:
Nowotki). Na linię! krzyczy ile sił w płucach w chwilę potem, gdy spostrzega ręczniki
przewieszone przez ramię i poranną ablucję żołnierzy. Jakby nigdy nic, jakby się nic nie stało.
Zobaczyli Niemców biegnących na oślep w ich stronę. %7łe są podpici, mieli przekonać się już
pózniej nieco, gdy zmasowanym ogniem powstrzymali tamtych, położyli pokotem, wzięli do
niewoli wielu żołnierzy z oddziałów Landespolizei gen. Eberhardta. W tym miejscu granica z
Wolnym Miastem Gdańskiem była odległa o 7 km. Wystarczyło obalić słupy graniczne,
odrzucić w bok drogi barierę pod Sopotem, wykonać skok przez Kolibki, wejść na drogę
prowadzącą z Gdańska do Gdyni. Już się było na podorłowskich wzgórzach. Tam, powyżej
Orłowa, znajdowały się umocnienia polowe polskie, o których Niemcy wiedzieli aż nadto
dobrze. Nie darmo tyle miesięcy wykonywali zdjęcia lotnicze, zasięgali języka u lokalnych
volksdeutschów, działania V kolumny robiły swoje.
Tą szosą szło więc główne niemieckie uderzenie. Kronikarz napisze o roli ppłka Ignacego
Szpunara, który w tym rejonie zgromadził najwartościowsze swe siły i na ich czele ruszył w
odsieczy sopocką szosą. Zlikwidować utracone pozycje! brzmiał rozkaz płka Dąbka. To
placówka kpt. Kowrygi około godziny 13.00 spędzona została przez Niemców. Batalion kpt.
Wysockiego, trzy jego kompanie, poszły do kontrataku. Na szosie płk Szpunar podrywa
swoich i z okrzykiem hurra! ruszają oni wprost na Niemców okupujących rowy odległe od
nich o 150 metrów. Ale Szpunar zna teren, wie o rowach. Ogień z niemieckich mozdzierzy
jest spózniony, Polacy są już zbyt blisko. Niemcy uciekają więc w popłochu, zostawiając
mozdzierze, amunicję rozrzuconą po kartoflisku.
Sześciu nas było wyzna por. Matuszak, dziś pułkownik rezerwy. Por. Kliś, kpr.
Jędrzejczyk i trzech żołnierzy. Z boku podskoczyłem do krzaku, wychyliła się zza niego
głowa w hełmie. Strzeliłem bez celownika. Karabin tamtemu jakby sam opuścił się ku
dołowi. Oficer zameldował, że jest 14 zabitych Niemców, trzech wziętych do niewoli. Okaże
[ Pobierz całość w formacie PDF ]