[ Pobierz całość w formacie PDF ]
mi się znalezć dla niego odpowiedniej mieszanki antybiotyków.
Miał biegunkę, biegunka spowodowała owrzodzenie jelita, po-
tem wrzody popękały i wykrwawił się na śmierć.
- A co się stało z jego matką? - spytała Fern.
- Pojęcia nie mam.
Jessie prowadziła Fern prosto do kuchni.
130 JEDYNYM LEKARSTWEM JEST M%7Å‚
- A więc twoje nie przespane noce poszły na marne - za-
uważyła Fern.
- Nigdy się z tym nie zgodzę. - Jessie wzięła na ręce małego
kangurka, którego Fern pomagała niedawno Quinnowi karmić
- Tego na przykład udało mi się uratować. Nie będziesz miała
nic przeciwko temu, że będę go karmić w czasie rozmowy?
- Oczywiście, że nie.
Gdy tylko Fern usiadła przy stole, otrzymała zawiniątka
z małym kangurkiem.
- Quinn mówi, że świetnie sobie z nim radziłaś. - Widać
było, że Jess zmusza się do uśmiechu. - Gdybyś nakarmiła
Waltera, mogłabym przygotować przez ten czas jedzenie dla
kolczatki - dodała, wręczając Fern małą, plastikową butelkę.
Na widok butelki Walter otworzył pyszczek i zaczął zapa-
miętale ssać. Wtulił się w ramiona Fern z wyrazem wielkiego
zadowolenia na mordce. Jess przygotowywała przez ten czas
mieszankÄ™ dla kolczatki.
Można by przypuścić, że chciała odwlec w ten sposób mo-
ment rozpoczęcia rozmowy.
- Dlaczego chciałaś ze mną rozmawiać? - spytała w końcu
Fern.
Jessie siedziała tyłem i Fern nie widziała jej twarzy, wyczu
wała jednak jej napięcie. Napięcie i rozpacz.
- Quinn mówi... że chce, żebyś została, ale ty odmówiła
ze względu na mnie.
Fern wstrzymała oddech. Zcisnęło się jej serce, gdy patrzyła
na opuszczone bezradnie ramiona Jess.
Jak Quinn mógł coś podobnego zrobić?
- To nieprawda - powiedziała stanowczym głosem. - Quinn
jest twoim mężem. Nie mogę pojąć, jak on może... To po prostuj
nieprawda.
Głos jej się załamał.
JEDYNYM LEKARSTWEM JEST M%7Å‚ 131
- Cóż, kiedy my nie jesteśmy normalnym małżeństwem -
wyszeptała z trudem Jessie. - Quinn, ja... byliśmy zawsze przy
jaciółmi. On jest moim kuzynem. A to małżeństwo... jest kon
tynuacją naszej przyjazni. Wierz mi. Każde z nas żyje właściwie
osobno. Jeśli on chce... gdyby on chciał być razem z tobą, ja
nie mam żadnego prawa mu tego bronić.
- Ależ przeciwnie - wybuchnęła Fern. - Masz prawo. -
Kangurek poruszył się niespokojnie, ściszyła więc głos. - Quinn
jest twoim mężem i nie chce się z tobą bynajmniej rozwodzić.
- To prawda. - Jess pokiwała głową. - Są różne powody,
dla których nie możemy się na razie rozwieść, ale widzisz... On
nigdy jeszcze nie był tak pełen życia jak teraz, od kiedy tu
przyjechałaś. Nigdy go jeszcze takim nie widziałam.
- On mnie przecież wcale nie zna.
- A gdybym ja stąd wyjechała - Jess mówiła z wyraz
nym trudem - gdybym ja stąd wyjechała, czy wyszłabyś za
niego?
- Na pewno nie!
I choć krzyk ten wyrwał się spontanicznie z głębi serca, Fern
wiedziała, że inaczej nie umiałaby postąpić. Jessie może oczy
wiście wyjechać. Cóż jednak by to zmieniło?
- To ja stąd wyjadę! - oznajmiła. - Wyjeżdżam w piątek.
Nie umiała pohamować gniewu. Gdyby tylko Quinn tu był,
chyba uderzyłabym go w twarz, myślała z goryczą. Jak on
śmiał, jak mógł narażać tę dziewczynę na podobne przeżycia!
- Wyjeżdżasz?
- Mieszkam przecież w Sydney.
- Ale Quinn chciałby, żebyś tu została.
- Mój wuj i ciotka też by mnie chcieli tu zatrzymać. - Fern
wyjęła pustą butelkę z pyszczka Waltera, a potem troskliwie
umieściła zwierzątko w worku. - Ale moje życie... moja pra
ca... zwiÄ…zane sÄ… z Sydney. Tu nie jest moje miejsce. Nie wiem,
132 JEDYNYM LEKARSTWEM JEST M%7Å‚
co tam sobie Quinn wyobraża, ale to wszystko jest czystym
szaleństwem.
- Pocałował cię. Tej nocy, gdy zaatakowały was rekiny.
- Pocałował - potwierdziła Fern ponuro. - Niestety, pozwoli-
łam mu na to. Byłam wtedy zupełnie wykończona. Nie wiedziałam,
co się ze mną dzieje, i nie miałam pojęcia, że jest żonaty. Cokolwiek
sobie Quinn wyobraża, był to tylko pocałunek dwojga obcych sobie
ludzi. A więc... musicie zadecydować sami, co będzie dalej z wa-
szym małżeństwem, ale mnie to wszystko nie dotyczy. Nie chcę
w tym brać udziału. Tu nie jest moje miejsce.
Tu nie jest moje miejsce.
Ileż to już razy wymawiała te słowa. I nie straciły dotychczas
aktualności.
- Jak chcesz - powiedziała Jess tym samym, pełnym smutku
głosem. - Tak bym jednak chciała... Chciałabym tego ze wzglę
du na Quinna.
Urwała. Spojrzała na nią z mocą, o którą Fern nigdy by jej,
nie podejrzewała.
- Bardzo bym chciała, żeby Quinn był szczęśliwy - ciągnę
ła. - Ale gdy mówisz, że ciebie to nie dotyczy i nie chcesz
w tym brać udziału, to tak sobie myślę, że mam ochotę powie
dzieć dokładnie to samo. Jeszcze przez parę miesięcy będą ist
nieć poważne powody, dla których musimy pozostać z Quinnem
małżeństwem. Ale potem się rozejdziemy i Quinn będzie mógł
robić, co chce. Zależy mi bardzo, żebyś o tym wiedziała. Gdyby
to miało dla ciebie jakiekolwiek znaczenie.
Jakie to mogłoby mieć dla niej znaczenie?
Jeszcze przez parę miesięcy będą istnieć poważne powody
dla których musimy pozostać małżeństwem...
Fern wracała wolnym krokiem do samochodu, rozmyślając
bez przerwy nad tym, co usłyszała.
133
Nic z tego nie rozumiała.
A może Jess jest w ciąży?
Wyjeżdżała już z parkingu i raptem zwolniła.
Zobaczyła jakiegoś człowieka...
Zmarszczyła brwi.
Coś musiało jej się przywidzieć. Przyhamowała, mijając gę
ste zarośla, które znajdowały się mniej więcej dwieście metrów
od wejścia do szpitala. Postać, którą widziała, zniknęła bez
śladu.
Zwariowałaś chyba.
Nie.
Rozmawiała tak z sobą nie więcej niż pięć sekund. Zatrzy
mała samochód, zawróciła i pojechała do małego miasteczka,
odległego od szpitala niecały kilometr drogi.
Skierowała się prosto na policję.
Sierżant Russell był wielki, powolny i flegmatyczny. Niejeden
pryszek dał się już zwieść jego łagodnemu uśmiechowi, sądząc,
ze sierżant nie potrafi się zdobyć na energiczne działanie.
Nikt jednak nie działał równie szybko jak on, gdy zachodziła
taka potrzeba.
Wysłuchał uważnie krótkiej opowieści Fern, pospiesznie ro
biÄ…c notatki.
- Mówisz, że ten ktoś miał z sobą strzelbę - powiedział
w korku. - Co to była za strzelba?
- Nie mam pojęcia - odparła. - Może mi się zresztą wyda
[ Pobierz całość w formacie PDF ]