[ Pobierz całość w formacie PDF ]
się sprowokować. Chcą się trochę zabawić jej kosztem, nie takie rzeczy jej
się zdarzały, a potrafiła sobie z nimi poradzić.
- Szkoda - ciągnął Tripp. - Bo tak sobie pomyślałem, że może tam
znalazłabyś robotę, jak już skończysz z tą zabawą w policjantkę.
- Dzięki za troskę, Tripp - rzekła spokojnie. - Niezły pomysł, na pewno
wezmę go pod uwagę. A swoją drogą, ty też się tu marnujesz. Jesteś świetny
jako konsultant przy wyborze zawodu.
Rozległ się śmiech. Twarz Trippa stężała. Wyraznie nie lubił, jak w
odpowiedzi na swoją uwagę słyszał ciętą ripostę. Quinby zdawała sobie
sprawę, że lepiej by zrobiła, gdyby trzymała język za zębami.
Tripp oparł się biodrem o bok jej auta. Uśmiechnął się, ale Quinby nie
dała się zwieść. Ten uśmiech nie wróżył nic dobrego. Niepewna rodzaju
amunicji, jakiej użyje przeciwnik, czekała w napięciu.
- Miałem ostatnio ciekawą rozmowę na twój temat, Parker. Ludziska
pamiętają, jak to zamiast chodzić grzecznie do szkoły, uganiałaś się po
mieście z podejrzanymi punkami. Na co nam przyszło? %7łeby do policji
przyjmowano ludzi o takiej przeszłości. Doprawdy, świat schodzi na psy.
Quinby odetchnęła z ulgą. Tym razem tylko tyle?
- No cóż, Tripp, nie każdy ma szczęście urodzić się z takimi
mięśniami, a za to bez mózgu. Ale mówiąc poważnie, kartotekę mam czystą,
policja nie musi więc się za mnie wstydzić.
51
RS
Tripp klepnął ją w ramię otwartą dłonią. Niby taki pseudokumpelski
gest, ale jakże prowokacyjny.
- Nie ma się co dziwić, że nic wielkiego z ciebie nie wyrosło, Parker.
Ponoć z mamusi było niezłe ziółko. Ona dopiero miała kartotekę! Nic
dziwnego, że nasza Quin nawet nie zna swego tatki.
Quinby zaczęła się śmiać. Nie mogła się powstrzymać. To także był
efekt nerwów. I równie niekontrolowany jak słowotok. Jakby tego było
mało, zwykle kończył się czkawką.
- Och, Tripp. To nie tak. Nie wiesz? Moja matka była alkoholiczką. I
co z tego? Nikomu nie wadziła. Ojciec też nikomu nie wchodził w drogę.
Nie mógł, skoro zniknął, no nie? Wielka mi sprawa - wzruszyła ramionami.
- A ty?
Nie wracasz dziś do domu? Czyżby nikt na ciebie nie czekał? %7łeby
taki facet tracił czas na zaczepianie praktykantek, no, no... - mówiła na
jednym oddechu, byłe tylko powstrzymać napad czkawki.
Oczy Trippa zwęziły się niebezpiecznie, zagęszczając siateczkę
zmarszczek. Nie było w nich uznania dla jej dowcipu. Zaśmiał się krótko.
Jego śmiech był równie wymuszony, jak szczera była jego antypatia do niej.
Nie zamierzał tego tak zostawić. Znowu uderzył ją w ramię. Tym razem tak
mocno, że aż cofnęła się o krok.
- Zostaw ją, Tripp - odezwał się cichy głos za ich plecami. Tripp
obejrzał się i w jednej chwili opuścił rękę. Quinby nie musiała odwracać
głowy. Rozpoznała głos Reeda. - Wybierasz się na małą wojnę, czy raczej
próbujesz swojego wdzięku na rekrutce?
- Nic się nie stało, Reed. My tylko ucięliśmy sobie pogawędkę z twoją
nową partnerką.
52
RS
Quinby zerknęła za siebie. Reed stał kilka kroków od niej. Jedną nogę
wysunął lekko do przodu, ramiona skrzyżował na piersiach. Wiatr
rozwiewał mu ciemne włosy, twarz nie zdradzała żadnych emocji.
Absolutny spokój i opanowanie. Rysy jak wycięte z lodu. W pełni zasłużył
na swój przydomek.
Ktoś inny na jej miejscu odczułby pewnie ulgę, że pomoc zjawiła się w
samą porę. Ale nie Quinby. Nie w jej sytuacji.
No tak, teraz wszyscy dojdą do wniosku, że bez niego by sobie nie
poradziła. Innymi słowy wyjdzie na to, że nie radzi sobie z trudnymi
sytuacjami.
Niczego nieświadomy Reed zbliżył się do nich i stanął obok Quinby.
- Nie jestem ślepy, Tripp, widziałem, co tu się dzieje. Ale dość tego.
Zjeżdżaj.
- Sam zjeżdżaj, Reed - syknęła ledwie dosłyszalnie Quinby.
Spojrzał na nią, zaskoczony i... rozbawiony. Najwyrazniej nie
spodziewał się takiego powitania.
Quinby odepchnęła go lekko ramieniem i wysunęła się przed niego.
- Poradzę sobie. Panuję nad sytuacją. Josh potrząsnął głową, ale nie
drgnął.
- Nigdzie się stąd nie ruszę, Quin. Jesteśmy partnerami. A partnerzy
trzymają się razem.
Teraz on użył łokcia, tak jakby chciał ją przesunąć za siebie.
Zirytowana Quinby odpowiedziała mu łokciem. Co on sobie myśli, że niby
kim ona jest? %7łe wymaga specjalnej ochrony? Przez moment łokcie przejęły
całą konwersację, prowadząc śmieszną walkę o dominację.
Tripp obserwował to w najwyższym zdumieniu, po czym parsknął
śmiechem.
53
RS
- No, no, partnerzy. Powalczcie sobie do woli, a jak dojdziecie do
porozumienia, kto u was rządzi, dajcie mi znać. My tymczasem skoczymy z
kumplami na piwo. No, idziemy!
I poszli. Quinby spojrzała ponuro na Josha, a potem bez słowa
odwróciła się. Była wściekła. A więc taką miał opinię o niej i jej
możliwościach. %7łe jest do niczego! Ze nie potrafi rozwiązać nawet prostego
konfliktu z kolegami z pracy? Myślał tak, jak cała reszta. Och, biedna
Quinby! Taka duża, a taka głupiutka i nieporadna... Aż głośno stęknęła ze
złości.
- Dokąd jedziesz? - Jego głos był chłodny i rzeczowy.
- Do domu.
- Nie skończyliśmy jeszcze z tą sprawą.
- Może ty nie. To zostań tutaj i przedyskutuj ją sam ze sobą. Ja mam
dość. Jadę do domu.
Jego oczy zwęziły się z gniewu. Quinby już miała wskoczyć do
samochodu, ale Josh był szybszy. Jednym susem znalazł się przy niej i
zatrzasnął drzwi, blokując drogę odwrotu.
- Powiedziałem: jeszcze nie skończyliśmy. Musimy porozmawiać.
- Jutro będzie dość czasu na kolejny wykład.
Próbowała zignorować dziwny ucisk w żołądku. Czyżby ciągle ten
piekielny gulasz? Josh stał tak blisko, że niemal mogła go... Zacisnęła pięści.
- Ja jestem zmęczoną, a ty zdenerwowany. Proszę, skończmy na
dzisiaj.
Josh pochylił się jeszcze bliżej. Jedną ręką opierał się o dach
samochodu, blokując jej drogę z prawej strony. Quinby odwróciła się, żeby
go ominąć, a wtedy on położył drugą rękę na dachu, zamykając ją wewnątrz
54
RS
jak w pułapce. Skuteczny atak zakończony skutecznym oblężeniem
przeciwnika.
Zapadał zmrok. Słabe światło latarni ulicznych oświetlało jedną stronę
jego twarzy. Był tak niesamowicie męski, ze zachciało jej się płakać.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]