[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Rozumiesz teraz, dlaczego? - spytał David. - Morderca, sadysta i psychopata. Zdjęcie
się zgadza, prawda?
- Nie przeczytaliście chyba dokładnie - odparła Sissi stłumionym głosem. - Nie
spojrzeliście na datę.
David i Madeleine, którzy siedzieli blisko siebie, pochylili się nad dokumentem.
- On ma dwadzieścia sześć lat - wyjaśniła Sissi. - A został skazany na dożywotnie
roboty czternaście lat temu.
- Czternaście lat temu! - zdumiała się Madeleine. - Coś tu się nie zgadza!
- Dziecko! Skazali dwunastoletnie dziecko na dożywotnie więzienie - wykrzyknął
David wzburzony. - Teraz już rozumiem, dlaczego nowy dyrektor go odesłał do wojska.
- Ta gorycz i nienawiść... - mruknęła Sissi w zamyśleniu. David spojrzał na siostrę, z
trudem łapiąc oddech.
- O dobry Boże, teraz jeszcze coś zrozumiałem! Gdy pojawił się w jednostce,
zachowywał się jak osaczone zwierzę. I mogę cię zapewnić, że w obozie stykał się wyłącznie
z mężczyznami. Cecilie, moja droga, musiałaś być pierwszą kobietą, jaką zobaczył od czasu,
gdy był dzieckiem!
Sissi doznała olśnienia.
- Oczywiście! Patrzył na mnie, jakbym spadła z księżyca!
- Jak długo się znacie? - spytał David.
- Poznaliśmy się dokładnie na dwie godziny przed spotkaniem z wami.
- Chwała Bogu! Z poufałego tonu, jakim zwracałaś się do niego, można by sądzić, że
jesteście starymi znajomymi. Ale teraz musi odejść! Im szybciej, tym lepiej.
- Davidzie, zapewniam cię, że potrafię się upilnować.
- To prawda. Ale czy również przed nim?
- Nie wiem. Naprawdę nie wiem. On mnie przeraża. (Zamierzała dodać i niepokoi ,
ale rozsądek nakazał jej to przemilczeć). Zresztą w ogóle nie jest mną zainteresowany. Nie
znosi mnie.
- Tak, zauważyłem to. Ale muszę myśleć także o Madeleine.
Sissi chciała powiedzieć, że Marc wcale nie zwraca uwagi na tę dziewczynę. Zdała
sobie jednak sprawę, że jej słowa mogą być zle zrozumiane.
- Idę do łazienki - mruknęła tylko i wstała.
Madeleine siedziała zupełnie cicho. Dopiero po chwili wyszeptała:
- Jeszcze przecież panu nie podziękowałam, monsieur David. Bez pana...
- Bez pani, mademoiselle, chyba bym dziś już nie żył. Darujmy więc sobie te
podziękowania!
Znowu zapadła cisza. Słychać było jedynie miarowy oddech śpiącego Michela.
- Monsieur... - zaczęła znowu Madeleine nieśmiało i z wahaniem. - Zauważyłam. że
pana coś dręczy. I pana oczy są... pełne smutku. Co się stało?
Jej łagodny głos podziałał na Davida jak balsam.
- Nie jestem może prawdziwym mężczyzną - zaczął ale obiecałem sobie, że już nikogo
więcej nie zabiję w czasie tej wojny. Moja praca polega na ratowaniu ludzkiego życia, a nie
na odbieraniu go.
- Dokładnie rozumiem, co pan czuje - szepnęła. - I gdyby istniały jakieś słowa
pociechy, wypowiedziałabym je.
- Dziękuję! Jest pani niezwykłą dziewczyną. Taką czystą i zarazem tak mądrą!
Nie mogła opanować łez.
- Co się stało, mademoiselle?
- Nie wiem. Nagle poczułam taką ulgę. Tyle miesięcy przeżytych w lęku, bez żadnej
nadziei na to, że koszmar się kiedyś skończy. Porwanie chłopca, nieustanna grozba śmierci,
żadnych szans ucieczki. Och, monsieur David!
Rzuciła się w jego ramiona, drżąc ze strachu.
David gładził ją po włosach i próbował uspokoić.
- To całkiem naturalna reakcja - tłumaczył jej. - To musiały być dla pani potworne
przeżycia, drogie dziecko. Ma pani zaledwie osiemnaście lat, a już spadła na panią tak
ogromna odpowiedzialność. I tak poradziła sobie pani wspaniale, lepiej niż niejeden dorosły!
Drżała w jego ramionach jak liść osiki. Ufnie tuliła się do niego, a on trwał bez ruchu.
Kiedy jednak szlochając oparła głowę na jego piersi, uznał, że to już za wiele. Tyle czasu
minęło od chwili, kiedy ostatni raz trzymał w ramionach dziewczynę! Nieznacznie odsunął
Madeleine.
- Proszę mnie posłuchać. Czy matka nigdy nie przestrzegała pani przed mężczyznami?
Spojrzała na niego, nie rozumiejąc.
- Dla swojego i mojego dobra powinna pani trzymać się ode mnie z daleka.
Zmieszana wyszeptała:
- Proszę mi wybaczyć, monsieur! Tak się wstydzę!
David tylko uśmiechnął się smutno i pogłaskał ją po policzku.
Wszedł Marc i rozejrzał się dokoła.
- Jej wysokość właśnie się kąpie - zakomunikował David sarkastycznie. - Wywalczyła
dla siebie nawet łazienkę. Jest niezmordowana! Dziękuję, to właśnie to lekarstwo, o które mi
chodziło.
Po czym zwrócił się ponownie do Madeleine.
- Czy możemy mówić sobie po imieniu, Madeleine? Tak chyba będzie wygodniej,
skoro mamy razem podróżować.
Kilkakrotnie skinęła głową w milczeniu, zanim odzyskała głos:
- Tak, naturalnie! Ale ja chyba nie potrafię tak zwracać się do pana... Davidzie?
- Dlaczego nie?
- To chyba nie przystoi - szepnęła. - jestem tylko prostą służącą ze wsi, a pan...
- Całkiem prawidłowo! - usłyszeli od drzwi czysty głos Sissi. - Nie zmuszaj
dziewczyny do czegoś, co jest sprzeczne z jej naturą, braciszku!
- A ty? - spytał David złośliwie. - Ty mówisz do Marca po imieniu?
- Tak, naturalnie.
- A jak on zwraca się do ciebie?
- On? - odparła Sissi i spojrzała na Marca. - Nie wiem. Do tej pory unikał tego w
bardzo elegancki sposób.
- Jak się do niej zwracasz? - spytał David.
- Nijak! - syknął Marc z wściekłością.
Już otwierał usta, aby dodać parę ostrych słów, ale odwrócił się tylko i zaczął
przygotowywać dla siebie posłanie na podłodze. David dostrzegł, że drżą mu ręce.
Kiedy już wszyscy byli gotowi do snu, David uznał, że przyszedł czas na wyjaśnienia.
- A teraz - zaczął - teraz każdy z nas powinien opowiedzieć o swoich przeżyciach.
Przede wszystkim: co, u licha, moja siostra robi tu we Francji?
- Nie cieszysz się, że przyjechałam?
- To jasne, przecież uratowałaś nas wszystkich od niechybnej śmierci.
- Tak się szczęśliwie złożyło. Ja z kolei chciałabym wiedzieć, kim jest Madeleine,
Michel i Jean - Pierre...
- Zaraz się dowiesz. Ach, prawda, Marc - powiedział David - Oto twoje dokumenty.
które znalezliśmy w lesie. Uważam, że powinieneś wiedzieć, iż je czytaliśmy. Myśleliśmy, że
nie żyjesz, inaczej nie zrobilibyśmy tego.
Nastała pełna napięcia cisza, podczas gdy Marc wkładał dokumenty do kieszeni.
Przebiegł wzrokiem wszystkich po kolei, zatrzymał spojrzenie na twarzy Sissi. Z jej oczu
wyczytał smutek. Ale jaki był tego powód? Ona sama miała nadzieję, że nikomu nie uda się
tego zgadnąć.
- No? - odezwał się David. - Kto zaczyna? Ty, Sissi!
Po Sissi głos zabrał David.
- Teraz rozumiecie, jak ważne jest sprowadzenie Michela całego i zdrowego do Paryża
- stwierdził na zakończenie. - Teraz on jest najważniejszy z nas wszystkich.
- Tak, oczywiście - przyznała Sissi. - A jak to właściwie było z Jean - Pierrem?
- Został poważnie ranny. Ale to typ człowieka, któremu zwykle wszystko się udaje, a
więc może...
- On nie żyje - oznajmił Marc. - Widziałem, jak ambulans, którym jechał, rozerwało na
drobne kawałki.
- Och - jęknęła Madeleine.
- A teraz, Marc - odezwała się Sissi. - Teraz twoja kolej!
Marc przez cały czas milczał. Tylko parę razy, kiedy opowiadała Madeleine, podniósł
głowę i uważnie słuchał. Potem na powrót pogrążał się w swej zwykłej apatii. Historia Sissi
wydawała się bezgranicznie go nudzić, mimo że trochę ją ubarwiła, aby zaimponować
słuchającym.
- Nie - odrzekł krótko.
- Dlaczego nie? - spytała Sissi zaczepnie. - My wszyscy wyznaliśmy nasze grzechy, a
teraz ty musisz wyznać swoje!
[ Pobierz całość w formacie PDF ]